Charytatywnie

 

Historia

 

Napisali o nas

 

 

 

 

 

Sezon 2012

 

"Wiem, że to opiszesz” - czyli wewnątrzklubowe zakończenie sezonu motocyklowego 2012 

Jakiś tam odsyłacz   Impreza

W słoneczne, sobotnie przedpołudnie, na placu przed kościołem po raz kolejny zaroiło się od motocykli. Tym razem powodem zamieszania był zamiar godnego zakończenia sezonu przez Stoczkowskie Towarzystwo Motocyklowe „Orzeł”.

Frekwencja dopisała, tak więc przed świątynią spotkałem wszystkich kolegów z zakładki „ludzie” na naszej stronie www, a nawet kilka osób więcej.

Chwila wspólnych rozmów, po czym gremialnie udaliśmy się do środka celem uczestnictwa w zorganizowanej specjalnie na tę okazję Mszy Świętej, którą odprawiał nasz klubowy Kapelan – Ks. Marek.

Do tej pory byłem skłonny założyć się o każde pieniądze, że prędzej Poldek zacznie stawiać swojego Shadowa na koło, aniżeli ja stanę za kościelną amboną, los jednak lubi płatać figle. Podczas nabożeństwa wprowadziłem uczestników w patetyczny nastrój odczytując fragment „Apokalipsy Św. Jana”.

Odśpiewanie psalmu przez Poldka nieco poprawiło sytuację. Oczywiście w żadnym wypadku nie chodzi o to jakoby prezes fałszował, czy coś. Po prostu psalm to radosna pieśń o charakterze pochwalnym i tyle ;)

Po nabożeństwie nastąpiło już trzecie w tym sezonie poświęcenie maszyn, po czym po rundzie honorowej wokół Kościoła i po ulicach Stoczka, udaliśmy się na wycieczkę do Kazimierza Dolnego.

Podczas podróży mieliśmy kilka postojów związanych z problemami technicznymi w jednym z motocykli. Ostatecznie usterka została naprawiona i Leszek – bo o nim tu mowa – mógł kontynuować podróż :)

Na miejscu, naszymi maszynami zastawiliśmy połowę kazimierzowskiego rynku, po czym rozeszliśmy się celem zwiedzania i posilenia się we własnym zakresie.

Parę minut po godzinie 15:00 zebraliśmy się z powrotem przy maszynach i po zrobieniu serii zdjęć grupowych, ruszyliśmy w drogę powrotną. Co niektórzy mieli potrzebę uzupełnienia paliwa, w związku z czym zaliczyliśmy postój, podczas którego całkowicie opanowaliśmy przydrożnego „cepa”.

Po powrocie, na ok. godzinę udaliśmy się do swych domów, by po 18 zebrać się ponownie w domku myśliwskim na prywatce motocyklowej.

Swoją obecnością na imprezie zaszczycił nas Ks. Proboszcz Stanisław Bieńko, który w pięknej mowie otwierającej imprezę przyznał, iż w przeszłości także jeździł motocyklem. Wszyscy otrzymaliśmy od Ks. Proboszcza pamiątkowe podarunki w postaci wizerunku Św. Krzysztofa, za które serdecznie dziękujemy.

Nie można nie wspomnieć o kolejnej ważnej osobistości, która zaszczyciła nas swoją obecnością. Był to człowiek-legenda, Pan Andrzej Zdrojewski z Łukowa, wielki znawca i pasjonat motocykli Harley-Davidson. Pan Andrzej przyznał, że od dawna jest zauroczony Stoczkiem i zapraszał nas na zakończenie sezonu w Łukowie, które ma się odbyć za tydzień.

Wysokiej klasy oprawę muzyczną na żywo zabezpieczał zespół "Plus" pod kierownictwem naszego klubowego kolegi – Roberta („Adi'ego”).

Tak jak w przypadku rozpoczęcia sezonu, nie będę opisywał przebiegu prywatki – zabawa była przednia, a każda zabawna sytuacja kończyła się słowami z tytułu – i tyle powinno wystarczyć. :)

Dziękuję wszystkim kolegom i koleżankom z STM „Orzeł” - było wielką frajdą bawić się i pić razem z Wami na tej imprezie.

Kamil

Wyjazd na II Miński Zlot Pojazdów Zabytkowych WARKOT

W niedzielę 9-go września, ci, którzy doszli do siebie po sobotniej imprezie w Gryfie, zjawili się w południe pod pomnikiem, celem wyjazdu do Mińska na zlot pojazdów zabytkowych. 
W Stoczku stawiło się siedem maszyn, dwie dołączyły w trakcie trwania zlotu.
Z racji iż jazda w grupie nie jest moją mocną stroną (ci, co wiedzą o co chodzi, to wiedzą o co chodzi:) chciałem jechać na końcu. Leszek jednak bardzo upierał się by zamykać stawkę, argumentując to niezdolnością swojego motocykla do dynamicznej jazdy i w razie jakby obstał,nie chcąc spowalniać reszty, kazał na siebie czekać przed Mińskiem. Na pozycję prowadzącego z kolei wcale nie było chętnych, więc by nie jechać w środku, ja zacząłem prowadzić. W Siennicy natomiast był przystanek i nastąpiło małe przetasowanie. Wylądowałem na upragnionym końcu, gdzie odnalazłem swoje miejsce, a pozycję prowadzącego przejął.... Leszek!
Na miejsce zajechaliśmy dosyć późno, już pod koniec konkursu elegancji pojazdów zabytkowych. Kolejnym punktem programu była parada z Mińska do Mrozów, gdzie odbyła się dalsza część imprezy. Dopiero w Mrozach widać było mnogość pojazdów, która wręcz przytłaczała. Chcąc porobić jakieś zdjęcia nie wiedziałem od czego zacząć. Poza tym wszystkie zabytki były tak piękne, że oglądając je zapominałem ich uwiecznić, co poskutkowało tylko kilkoma zdjęciami ustrzelonymi telefonem. Najbardziej interesowały mnie stare polskie sprzęty, w tym motocykle Sokół, których było kilka. Nie zabrakło też wytworów europejskiej, amerykańskiej i radzieckiej myśli technicznej. Były stare motocykle bmw, dniepry, iż-e, różnorakie samochody począwszy od amerykańskich krążowników szos, na Fiacie 126p kończąc. Naprawdę ciężko zapamiętać i wymienić wszystkie wehikuły...
Organizator zapewniał poczęstunek, jednak kolejka była tak długa, że wraz z kilkoma kolegami postanowiliśmy wyskoczyć na chwilę do lokalnej kebabiarni. Po obejrzeniu wszystkich maszyn podjęliśmy decyzję o powrocie. Nie udało mi się nikogo namówić, by pojechać dłuższą trasą do Kałuszyna, a potem przez Siedlce do Stoczka, więc pojechałem tamtędy sam odłączając się od grupy. 
Nie wiem czy chłopaki jeszcze gdzieś później latali, w każdym razie wszyscy szczęśliwie wrócili, ponieważ o 20:00 stawili się na walnym zebraniu członków STM "Orzeł", gdzie ustalaliśmy szczegóły kolejnych wyjazdów i imprez.
 

Kamil

Wyjazd na otwarcie Club House
- Gryf Chapter Garwolin

Po krótkim okresie osłabionej aktywności, działalność STM "Orzeł" znów nabiera tempa. Na weekend 8-9 września zostały zaplanowane dwa wyjazdy na lokalne imprezy. 
Pierwszą z nich było otwarcie pubu przez garwoliński chapter klubu MC Gryf, na które chęć wyjazdu wyraziło czternastu Orłów, przyjeżdżając na stałą miejscówkę w umówionym czasie.
Zanim wyruszyliśmy, poczekaliśmy jeszcze na kolegów z Łukowa, którzy równie dużą ekipą do nas dołączyli. Tak więc wielką grupą udaliśmy się na miejsce imprezy - pod Garwolin, do Nowego Puznowa. 
Na miejscu buło już duuuużo motocykli i cały czas dojeżdżały nowe. Przyznam, że miejscówka na bar motocyklowy bardzo dobra, a obecna tam infrastruktura sprzyja różnorakim imprezom plenerowym. Organizator zapewnił strzeżony parking dla motocykli, a wśród atrakcji były dwa koncerty i erotic show o północy. Zaraz po przyjeździe mieliśmy okazję obserwować ceremonię otwarcia z łańcuchem przecinanym nożycami do stali zamiast wstęgi i paleniem gumy zamiast fajerwerków. 
Dużym zainteresowaniem cieszył się motocykl Romet wystawiony tam na pokaz przez lokalnego dealera tej marki. Podobno każdy kto do niego podszedł i powiedział, że jest ładny, dostawał piwo i gadżety reklamowe Rometa. Ja powiedziałem, że jest brzydki i też dostałem :) Aczkolwiek wcale brzydki nie był :)
Z "naszych" maszyn najbardziej oblegana była, a jakże, Yamaha XS 650 Leszka, przerobiona na bobbera. Ciężko było policzyć ile razy Lechu musiał ją odpalać celem zaprezentowania pracy silnika zainteresowanym.
Po małym rekonesansie na terenie imprezy, opanowaliśmy punkty gastronomiczne, oraz te z napojami, i że tak powiem... "uczestniczyliśmy w wydarzeniu" :)
Jedni "zmyli się" wcześniej, inni zostali trochę dłużej. 
Kolejny udany wyjazd. Orły działają i mają się dobrze!!!

 

Kamil

Dożynki w Miastkowie Kościelnym
 

Sześć maszyn zebrało się w niedzielne, słoneczne popołudnie, by udać się na pokaz motocykli podczas imprezy dożynkowej w miejscowości Miastków Kościelny. Dziwna przerwa we wspólnym śmiganiu, spowodowana osłabioną aktywnością niektórych Orłów, sprawiła, że w stałym miejscu spotkań zadomowiły się dzikie kury. Tak więc tego dnia mieliśmy skład tylko największych pasjonatów - istną ekipę mocnego uderzenia - Pawła na Hondzie 1000rr, Damiana na VFR 800, Pana Adama na Shadowie (niestety tym razem bez syreny), Leszka na własnoręcznie świeżozłożonym bobberze na bazie Yamahy XS 650, moją skromną osobę na Hondzie 954, a honoru lokalnego zagłębia motocyklowego bronił Tomek na cbr 600 F3, który jako jedyny reprezentował miejscowość na literę Z, gdzie notabene w co drugiej chałupie jest motocykl.
Oczywistym był fakt, że grupka na motocyklach sportowych będzie chciała za... jechać troszkę szybciej niż choppery i bobbery, toteż razem z Pawłem i Tomkiem poszliśmy przodem. Damian postanowił pojechać z wolniejszą grupą, zapewne po to by dłużej cieszyć się jazdą dopiero co odpicowaną, lśniącą VFR.
Kiedy zajechaliśmy na miejsce byli już tam ludzie z garwolińskiego klubu "Tur" zrzeszającego posiadaczy zabytkowych motocykli. Mogliśmy więc podziwiać wszelkiej maści antyki od maszyn polskich, poprzez radzieckie na brytyjskich i niemieckich kończąc.
Po chwili dojechała reszta stoczkowskiej wiary. Było do przewidzenia, że największe poruszenie wywoła bobber Yamaha XS 650 Military Abstraction Leszka. Tak też było... chciałem jej (Yamasze, z której pochodzi tylko pół ramy i silnik) zrobić bardziej szczegółowe zdjęcia, jednak ludzie tak obstąpili, że dopchać się nie mogłem.
Leszek ma teraz pełne uzasadnienie na to, by popaść w depresję z powodu iż nie pojechał ze mną dzień wcześniej na American Day przy salonie Harleya w Warszawie (swoją drogą sam poinformował mnie o tym wydarzeniu). Były tam maszyny nie tylko amerykańskie, więc jego dzieło mogłoby stanąć obok sobie podobnych customów, których nie brakowało... Cóż... motocykl ledwie ukończony, będzie jeszcze okazja.
Jedną z atrakcji na omawianej imprezie był pokaz elementów ekwilibrystycznych w wykonaniu policjantów na motocyklach. Panowie robili efektowne jaskółki stojąc na siedzeniu, ciasne nawroty, leżenie na baku, ale mimo moich krzyków i dopingu żaden nie chciał postawić na koło, czy zrobić klasycznego stopala... hmmm... cóż, trudno się mówi.
Z mniej motocyklowych atrakcji wypada wymienić pokaz dźwigu strażackiego i lania wodą z góry wprost na odpicowane, obszyte skórą VW Garbusy Cabrio. Były też pokazy tańców ludowych i tego typu rzeczy.
Po ok. godzinie, kiedy ludzie napatrzyli się już na nasze motocykle, wraz z Pawłem i Tomkiem zdecydowaliśmy się opuścić teren imprezy i wspólnie pośmigać. Wszak jesień zbliża się nieubłaganie. A wiec we trzech oddaliliśmy się w stronę Żelechowa, reszta została. W drodze do Żelechowa nawierzchnia dała nam się we znaki. Trzęsło nami bardziej niż na wozie drabiniastym puszczonym swobodnie z górki usłanej kamieniami. Z Żelechowa udaliśmy się w stronę Gończyc i na Szosę Lubelską, gdzie już można było dzidować :) Tak więc kolejnym punktem wycieczki był Garwolin, skąd dalej "Lubelską" pojechaliśmy do Kołbieli i przez Siennicę do Stoczka.
Po powrocie pogadaliśmy chwilę, a ja zaliczyłem przejażdżkę na Pawła 1000-czce. Wydaje mi się że jest trochę łagodniejsza w oddawaniu mocy i stabliniejsza od mojej 954. Bardzo leciutko składa się w zakręty i nie ma uczucia "lekkiego przodu" podczas gwałtownego przyspieszania, jak w 954. Pewnie jest też szybsza, ale tego nie sprawdzałem, w obawie by niechcący nie zgruzować Pawłowego przecinaka.
Podsumowując, mimo skromnej frekwencji, kolejny wypad klubowy zaliczony do udanych. Oprócz pokazania motocykli, ja, Paweł i Tomek tego dnia porządnie pojeździliśmy. Tak powinno być co weekend.


Kamil

II pielgrzymka motocyklowa na Jasną Górę

13 sierpnia już po raz drugi do Częstochowy wyruszyła  grupa motocyklowa Stoczkowskiego Towarzystwa Motocyklowego „Orzeł”. Na start pielgrzymki zgłosiło się 17 osób na 10 motocyklach. Tendencja jest zwyżkowa bo w zeszłym roku było 6 maszyn. Tak jak w ubiegłym  roku wyjazd  miał charakter rodzinny, więc „orzełki” pozabierali swoje żony i córki.  W prawdzie tego dnia niebo było pochmurne ale wszyscy w wyśmienitych humorach przyjechali pod parafialną plebanię, gdzie otrzymaliśmy pasterskie błogosławieństwo z rąk ks. Krzysztofa. A potem już w drogę, w którą ruszyliśmy około 10.00.

Pogoda do jazdy w tym dniu okazała się bardzo łaskawa jechało się nam wyśmienicie.  W tym roku obraliśmy inną i szybszą trasę, czego rezultatem było osiągnięcie celu o godz 15.00. Gdy tylko dojechaliśmy do Częstochowy pomknęliśmy do Mirowa przywitać się z naszymi pielgrzymami z grupy 9a. Na miejscu przywitał nas ks. Marek, z którym omówiliśmy szczegóły wejścia na Jasną Górę w dniu następnym. Tak jak w roku poprzednim, motocykliści tworzyli eskortę krzyża, który nieśli całą drogę pielgrzymi „dziewiątki”. Z Mirowa przelecieliśmy do znanego nam już hotelu za Częstochową na nocleg. Skromna kolacja i trzeba „przyciąć komara”, bo nazajutrz o 4.00 pobudka.

Najbardziej w tak wczesnym wstawaniu  podoba się mi uruchamianie o 4 rano motocykli  pod oknami hotelu. Goście hotelowi mają budzenie w gratisie. Poranek tego dnia był pochmurny, ale piękny widok wieży klasztoru zobaczyliśmy już z daleka. Za sprawą tego widoku nie można w Częstochowie zabłądzić, a wtedy wszystkie drogi prowadzą do naszej Matki. 20 minut jazdy i już jesteśmy na szczycie Alei Najświętszej Maryi Panny. W oczekiwaniu na grupę 9a zrobiliśmy kilka fotek na pamiątkę.

Już widzimy naszych ludzi, więc ustawiamy maszyny w układzie 4,2,2,2 i podjeżdżamy pod Jasną Górę. Nie jest to łatwy podjazd, zwłaszcza jak każdy motorek ma z tyłu pasażera.  Maszynki się trochę grzeją, ale mieliśmy ze sobą woreczki lodu, aby je schłodzić. Podjechaliśmy w komplecie i już parkujemy przed bramą klasztorną obok naszego ukochanego Jana Pawła II. Jeszcze parę minut i już przed naszymi oczyma maluję się  piękny widok naszej zatroskanej  Madonny. Dla takich chwil warto żyć. Na ręce Matki składamy podziękowania za bezpieczną drogę. Każdy z nas powierza jej swoje troski i problemy.

Wstając tego dnia wcześnie rano wiedzieliśmy, że to nie będzie suchy dzień. I tak się stało. Na mszy głównej dla pielgrzymów już zaczęło kapać. Ale to nic, damy radę. Wsiadamy na nasze rumaki, no i w drogę. Ale jeden konik nie zagadał, zabrakło prądu w kablach. Nasz kolega zapomniał wyłączyć oświetlenie i elektrownia wysiadła. No i dawaj na oklep z górki i już konik oddycha spalinkami jak trza. Jeszcze tankowanie i w drogę. Po pierwszym tankowaniu okazuje się, że już na sucho  nie będzie. Zakładamy swoje ortaliony i zaczęła się jazda. 3 godziny w deszczu i nasze twarze znacznie rozmiękły i zmieniły wyraz. Najbardziej z tej extremalnej drogi utkwiło mi określenie naszego kolegi Tomka, który powiedział:…po każdej ciężarówce przejeżdżającej z przeciwka dostałem wiaderko wody dla siebie… nasz Krzyś miał pretensje do producenta butów, że mu sprzedał dziurawe. Określeń na temat pogody było więcej, ale kultura słowa pisanego by tego nie zniosła.

Nasza ziemia stoczkowska przyjęła nas już bez deszczu z czego byliśmy naprawdę szczęśliwi. Po wymianie wrażeń na skwerze miejskim rozjechaliśmy się do domu.

Głodni, przemoknięci ale szczęśliwi że kolejny raz udało nam się pielgrzymować do tronu naszej Matki i szczęśliwie w komplecie wrócić do domu.

Poldek

Święty Krzysztof patron kierowców

29 lipca po mszy wieczorowej członkowie naszego towarzystwa spotkali się przed naszym parafialnym kościołem aby poświecić nasze maszyny. Pogoda była bardzo ładna a nasze motocykle poświęcił nasz nowy proboszcz ks. Stanisław Bieńko. Było nam bardzo miło bo stosunek nowego Proboszcza  do nas motocyklistów wydawał się być bardzo  miły. To rokuje bardzo dobrze na naszą współpracę a na takiej nam zależy. Dziękujemy .

Po pokropieniu maszyn otrzymaliśmy pozwolenie na rundę honorową wokół naszego kościoła. Potem pojechaliśmy na oblot Miasta i Gminy Stoczek Łukowski. Pogoda co widać na fotkach była wyśmienita.

Poldek

Wyprawa na dni Górzna 

"Droga jest celem" - czyli wypad do Kozłówki

Parno i  duszno - tak mniej więcej było w niedzielę 17 czerwca jeśli chodzi o warunki atmosferyczne. Dawało się to we znaki już o godzinie 12:30, kiedy to zebraliśmy się pod pomnikiem celem wyjazdu do Kozłówki i zwiedzenia tamtejszego pałacu. Przyjechało 11 maszyn - ośmiu Orłów (niektórzy z drugimi połowami) i trzech niezrzeszonych.
Trasa była fajna, szeroka, z dobrą nawierzchnią (oczywiście te określenia nie tyczą się odcinka Stoczek-Łuków), z malowniczymi krajobrazami. Jako posiadacz sportowego motocykla, jedyne czego mógłbym więcej chcieć od tej trasy to więcej fajnie wyprofilowanych zakrętów. Wszak jechaliśmy dosyć przyzwoitym, umiarkowanym tempem, a że asfalt był równy i rozgrzany, aż się prosiło by poskładać się w winkle. Nie wiem, czy chopperowcy znają to uczucie :)
 



Na miejscu było na co popatrzeć - zachwycił nas piękny Pałac Zamoyskich wraz z ogrodem. Zakręciliśmy się tu i tam, zaszliśmy do kapliczki, zrobiliśmy parę fotek... po czym zgodnie podjęliśmy decyzję o powrocie :) Ucieszyło mnie to, bo chociaż miałem na sobie przewiewną zbroję, zwaną także buzerem (którą i tak na czas postoju zdejmowałem), byłem w skórzanych spodniach od kombinezonu. Po ostatnim doświadczeniu - glebie na środku miasta w zwykłych jeansach, ze względów bezpieczeństwa nie jeżdżę w spodniach innych niż skórzane. Toteż łatwo się domyśleć, że w takim słońcu i parnocie moją termoregulację można było określić zdaniem wypowiedzianym przez kolegę Bogdana - "jajca na twardo". A więc nie marzyłem o niczym innym jak o chłodnym powiewie wiatru podczas jazdy na motocyklu, poprzedzonej wypiciem jakiejś ogromnej szklanki coli w stosunku 1:1 z lodem.
Marzenia się spełniają, tak więc przed rozpoczęciem podróży powrotnej zajechaliśmy na obiad, toteż jeszcze przed zamówieniem jedzenia, poprosiłem kelnerkę o napój w wyżej wymienionej specyfikacji.
Droga powrotna....hmmm.... swoją charakterystyką nie różniła się zbytnio od tej w tamtą stronę poza tym, że była tak jakby jej lustrzanym odbiciem. Dłuuuugie proste sprawiały, że zacząłem łapać się na "odpływaniu myślami" podczas jazdy. Podejrzewam, że nie tylko ja tak miałem - kolega Paweł chyba też, bo w pewnym momencie tak jakby nie wytrzymał i wyrwał ostro do przodu. Zrobił to zapewne ze względów bezpieczeństwa - wszak nadmierna dekoncentracja podczas jazdy nie jest wskazana. Poczekał na nas w zatoczce, jakieś 10km dalej.
Mieliśmy też przygodę - zaczepiał nas motocyklista jadący z naprzeciwka, dziwnie wymachując rękoma. Następnie dogonił nas i jechał z nami do momentu... aż skończyło mu się paliwo. Jak się później okazało był to nasz znajomy, zapoznany na stoczkowskiej inauguracji sezonu. Chciał nas zatrzymać i poprowadzić kolumnę przez miejscowość, w której zamieszkuje :)
Na odcinku Łuków-Stoczek było już trochę chłodniej, a to przez zbierające się na niebie ciemne chmury i pokrapujący deszcz. Ewidentnie zanosiło się na ulewę, toteż zajechawszy do Stoczka, po krótkim pożegnaniu rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę.
Gwoli podsumowania można powiedzieć, że wypad do Kozłówki (100km w jedną stronę) zdecydowanie zaliczam do udanych. Niezbyt długi pobyt w miejscu docelowym jest absolutnie normalny i typowy dla wszystkich motocyklistów, którzy wyznają zasadę:
"Nie chodzi o to, by dojechać... chodzi o to, żeby JECHAĆ!!!"

Kamil

Spotkanie "Orłów" z członkami
Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.


W pięknym, słonecznym dniu 18 maja roku bieżącego, bladym świtem zadzwonił do mnie Poldek z zapytaniem, czy nie chciałbym po południu wspólnie z innymi Orłami zaprezentować motocykla i przewieźć kilku ochotników po mieście. Ja, pogrążony w pół-śnie, ale zawsze chętny i gotowy do jazdy motocyklem, oczywiście odparłem "jak najbardziej!". I tak oto o godzinie 18:30, wraz z jeszcze kilkoma Orłami zameldowałem się w Dworku ORS "Izdydory".
Na miejscu dowiedziałem się szczegółów. Mianowicie, za sprawą grupy stoczkowskich społeczników, gościli u nas członkowie Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, którym mieliśmy dać wykład p.t. "Od wspólnej pasji do stowarzyszenia". A więc musieliśmy przedstawić genezę powstania naszego Towarzystwa, po czym - jako dodatek - umożliwić ochotnikom poczuć klimat jazdy motocyklem, zabierając ich na przejażdżkę na siedzeniu pasażera.
Podczas przywitania z gościmi od razu zapanował luźny, koleżeński klimat. Zatem już na samym początku cały misterny harmonogram spotkania został wywrócony do góry nogami. "Konferencja później, idziemy jeździć!!!" - ktoś rzucił hasło i tak też się stało.
Chętna na przejażdżkę była tylko żeńska część zainteresowanych.
Panie, spośród czterech chopperów i jednego motocykla sportowego, mogły wybierać, którą maszyną chcą być wożone. Niektóre spróbowały jazdy na obydwu typach motocykli.
Miałem okazję przewieźć dwie miłe Niewiasty (naturalnie jedną, po drugiej :).
Oczywiście, ze względów bezpieczeństwa przejażdżka nie była zbyt szybka, jednak to chyba i tak wystarczyło by dostarczyć wrażeń pasażerkom. Wnioskuję to po tym, że jedna z Pań (ta bardziej nieśmiała), momentami bardzo mocno się mnie trzymała, drugiej natomiast zdarzało się zapiszczeć :)
Po zakończeniu jazd, usiedliśmy przy ognisku, gdzie w piknikowej atmosferze, przy jedzeniu i piciu rozpoczęła się konferencja - mieliśmy dać rzeczony wykład na temat genezy powstania STM "Orzeł". Oczywiście honory wykładowcy pełnił sam prezes - Poldek, który zacytował pierwsze zdanie z zakładki "statut" na naszej stronie www, czym - jakby nie patrzeć - wyczerpał temat :)
Zatem po wykładzie, słuchacze mogli przejść do zadawania pytań, które to, z tych poważniejszych (np. o formę prawną towarzystwa, wyjazdy) przechodziły w coraz bardziej luźne (np. "Ile najszybciej jechałeś?").
Członkowie Fundacji również chętnie i wyczerpująco odpowiadali na nurtujące nas pytania odnośnie ich pracy.
W ten sposób, w miłej "motocyklowo-ogniskowej" atmosferze upłynął nam piątkowy wieczór.
W imieniu całego STM "Orzeł", dziękujemy Łukaszowi Szczepańczykowi i Pawłowi Waleckiemu za zaproszenie i organizację tego spotkania. Dziękujemy również członkom Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności - było nam bardzo miło Was poznać i spędzić z Wami czas.

Kamil

Festyn 3-majowy w Seroczynie

Sezon otwarty, pogoda wyśmienita, więc nie dziwota, że działalność Towarzystwa nabiera tempa.
Ledwo doszliśmy do siebie po naprawdę "grubym" otwarciu sezonu 28 kwietnia, a tu już pojawiła się następna okazja do spotkania, pojeżdżenia i pokazania światu swoich maszyn. Dostaliśmy bowiem propozycję zaprezentowania się w miejscowości Seroczyn na festynie, który miał odbywać się tam 3-go maja.
Tego dnia zebraliśmy się w umówionym miejscu bardzo licznie - było ponad 20 maszyn. Podczas przygotowań do wyjazdu otrzymaliśmy telefon iż na docelowej imprezie jest "poślizg czasowy" i mamy zjawić się 40 minut później. Czas ten wypełniliśmy sobie oblotem okolicy, który poprzedzony był opanowaniem na parę minut stacji benzynowej.
Co do oblotu, to utarło się, że zwykle na czele jedzie brać chopperowo-cruiserowa i nadaje tempo całej kolumnie. Zauważyłem też taką prawidłowość, że kiedy jedzie znami Prezes lub Ksiądz, jedziemy nieco wolniej. Kiedy ich nie ma - nieco szybciej ;) Tym razem był tylko Prezes jednak chłopaki z przodu nieco przesadzili w jedną ze stron i prowadzili nas z prędkością zbliżoną do prędkości maksymalnej... średniej klasy roweru. A więc było...hmmm... dosyć wolno... Cruiserowcy mają te swoje spacerówki, oparcia i inne wygodne wynalazki, więc niczym pasztetowa na grillu "rozwalili się" na swoich maszynach i dostojnie "spacerowali". Mi natomiast pozostało podpieranie się łokciem o bak. Gdybym miał przy sobie jakąś książkę, zapewne z nudów zacząłbym ją czytać podczas jazdy. Z racji iż książki nie miałem, majstrowałem sobie przy zegarach w motocyklu.
Oblot dobiegł końca i już w normalnym tempie udaliśmy się w na docelowy festyn. Na miejscu nasze maszyny były oglądane i fotografowane przez uczestników imprezy, podczas kiedy my dyskutowaliśmy sobie o motocyklach, wymienialiśmy doświadczenia i spostrzeżenia. Organizator zapewnił nam również syty poczęstunek.
Po prezentacji maszyn, jako iż było jeszcze wcześnie, postanowiliśmy prosto z Seroczyna przejechać się do Jeruzala. Tamże zastawiliśmy motocyklami połowę centralnego placu, po czym udaliśmy się do sklepu "U Krysi" skąd większość, oprócz napojów, wyniosła... lody! Chłopaki od chopperów postawili na klasyczne lody - na patyku w czekoladzie, koledzy na motocyklach sportowych preferowali te w wafelku.
Widok bandy odzianych w motocyklowe ciuchy twardzieli-poskramiaczy szos gremialnie konsumujących lody musiał być niezły...
No i zaczepiał nas jakiś wesoły tubylec - najpierw pytał o motocykle, po czym wszystkim po kolei proponował zapoznanie z tutejszym proboszczem i załatwienie "po kosztach" zwiedzania Kościoła... Poldek grzecznie wytłumaczył mu, że jesteśmy tutaj już po raz 65-ty i tyleż samo razy widzieliśmy ten Kościół.
Z Jeruzala wracaliśmy jakąś inną drogą, którą jechałem pierwszy raz w życiu. Nie pamiętam przez jakie miejscowości prowadziła, ale po drodze mijaliśmy jakiś Wielki Kanion.
Tak dobiegła końca nasza 3-cio majowa wyprawa. Kolejne spotkanie Towarzystwa zaliczone. Oczywiście tego dnia jeździliśmy jeszcze motocyklami do późnych godzin nocnych, ale w mniejszych grupkach bądź indywidualnie.
Gwoli podsumowania wypada powiedzieć tylko jedno - Orły górą!
 

Kamil

Sezon Motocyklowy 2012 otwarty!!!

"Co robisz w sobotę?" - czyli Inauguracja Sezonu Motocyklowego 2012 w Stoczku Łukowskim

Raczej nie jestem daleki prawdy twierdząc, że zawarte w tytule pytanie, podczas wszelkich koleżeńskich "relacji interpersonalnych" zadawane jest dość często.
W tygodniu poprzedzającym sobotę 28 kwietnia 2012r. współczułem wszystkim, którzy na omawiane zapytanie odpowiedzieli "na grillu", "na dyskotece", "u znajomych", "na wycieczce"  a już najbardziej szkoda mi tych, którzy powiedzieli "w domu". W tym tygodniu jedyna właściwa odpowiedź winna brzmieć: "jestem w Stoczku na Inauguracji Sezonu Motocyklowego 2012".
Śmiem podejrzewać, że każdy, kto zrealizował plany związane z pojawieniem się w Stoczku 28 kwietnia był usatysfakcjonowany, gdyż było na prawdę "grubo"... ale po kolei:

Po tygodniach ustaleń na walnych zebraniach, przygotowań indywidualnych i grupowych, nadszedł wiekopomny dzień - plan zorganizowania pierwszego w Stoczku oficjalnego zlotu rozpoczynającego sezon motocyklowy miał się ziścić. Do samego końca nie podejrzewałem iż pierwszym problemem, z którym dane mi się będzie zmierzyć tego dnia będzie jakże mało męski dylemat - jak się ubrać? Wszak za oknem 27 stopni w cieniu, co skłania ku założeniu jeansów, t-shirtu i kamizelki z logo Towarzystwa na wierzch, z drugiej strony, jako członek klubu-organizatora pasowałoby świecić przykładem i zarzucić pełne skóry (oczywiście kamizelkę z logo Towarzystwa na wierzch), zwłaszcza na taką imprezę.
Dylemat p.t. "Czy mieć chłodno i wyglądać "mało motocyklowo", czy gotować się propagując image odpowiedzialnego motocyklisty, który nawet przy 30 st. C jadąc po bułki do sklepu za rogiem wbija się w skórzany kombinezon" zostawiłem na później. Wszak musiałem stawić się na "placu boju" kilka godzin wcześniej, ubrany w ciuchy robocze, by wraz z innymi Orzełkami ogrodzić teren taśmą i ogrodzeniem, które przywiozłem "na pace" mego furgonu, oraz wygonić z terenu imprezy zaparkowane tam samochody.
Po chwili mieliśmy ogrodzony, oznakowany i "odpuszkowany" plac (z małym wyjątkiem - właściciel jednego samochodu nie przyznał się do niego i ów katamaran stał na parkingu podczas trwania imprezy, pomiędzy motocyklami).
Po krótkiej naradzie z innymi Orłami co do ubioru, zdecydowałem się na założenie pełnych skór (i kamizelki z logo towarzystwa na wierzch), po czym rozjechaliśmy się celem przebrania i przyjechania z powrotem już na naszych ukochanych maszynach.
Na placu przed Kościołem miałem, wraz z Karolem pełnić funkcję "parkingowego" i ustawiać motocykle przyjezdnych we względnym porządku, jednak "ugadana" do pomocy przez Ks. Marka młodzież z KSM-u doskonale poradziła sobie bez nas, więc mieliśmy luzy. Ba! Nawet my byliśmy przez nich "ustawiani", przez co na własnej skórze przekonaliśmy się, jak sprawnie przebiegał ten proceder. Brawo!

Przybycie i msza święta



Przed godz. 14:00 na placu zaroiło się od wszelkiej maści maszyn, po czym wszyscy (mam nadzieję) udali się na Mszę Św.
Podczas Nabożeństwa miałem okazję usłyszeć jedno z lepszych kazań w swoim życiu. Zadowoleniem napawała mnie również frekwencja w Kościele, która dawała cień nadziei na to, iż jest jeszcze dużo ludzi, którzy potrafią sie oprzeć wszechobecnej propagandzie i "modzie" na świeckość.

Parada motocyklowa 



Po mszy przyszedł czas na paradę ulicami Stoczka i okolic, podczas której wraz z Karolem wyrwaliśmy ostro do przodu, aby być na parkingu obok skwerka przed wszystkimi, gdzie mieliśmy po raz drugi pełnić funkcję "kierujących ruchem" :) Po przyjeździe okazało się, że parking jak i przyległa do niego ulica zostały opanowane przez stunterów, którzy urządzili sobie trening przed pokazem - jedną z atrakcji.
Stunterzy nie byli zbytnio zadowoleni, że podczas pokazu cały parking będzie zastawiony motocyklami a im zostanie tylko uliczka. Dali jednak wytyczne jak ustawić motory, by mieli trochę miejsca na zawracanie, toteż tymi wytycznymi razem z Karolem staraliśmy się kierować podczas "kierowania ruchem".
Kiedy na miejsce zjechały wszystkie motocykle z parady, dotarło do mnie, że fucha "parkingowego", do której notabene sam się zgłosiłem, to druga (po "dyspozytorze bigosu") najgorsza z robót tego dnia. Kiedy jedzie na ciebie ok. 200 motocykli ciężko jest sprawić, aby każdy Cię zauważył i zaparkował akurat tam, gdzie ty tego chcesz. Na szczęście z pomocą znowu przyszedł KSM i wszystko wyszło jakoś tak w miarę :)
No właśnie, a'propos 200 motocykli - frekwencja przerosła nasze najśmielsze oczekiwania! Tak więc na parkingu mogliśmy podziwiać całą masę chromowanej armatury, plastikowych szlifierek, golasów i wszelkich innych wynalazków z caferacerami i wymyślnymi trajkami włącznie.
"Były maszyny włoskie, amerykańskie , (Indian z 43r, Harleye i ich dumni właściciele), polskie (m.in. piękna SHL, Junak z koszem) i cała gama japońskich sprzętów."

Impreza na Placu Tadeusza Kościuszki  


Kiedy już wszyscy ładnie zaparkowali cała klubowa brać stanęła w dwuszeregu do odśpiewania hymnu Stoczka i naszego Towarzystwa.
Wyszło to raczej mizernie, przynajmniej ja słyszałem tylko siebie i Poldka (który śpiewał przez mikrofon). Następnie mieliśmy okazję wysłuchać przemówień Prezesa STM "Orzeł" - Poldka, oraz Pana Burmistrza Miasta Stoczka - Pana Ireneusza Szczepanika, który zaszczycił nas swoją obecnością na imprezie. Na zakończenie pobłogosławił nas nasz klubowy Kapelan Ks. Marek i rozpoczęła się część rozrywkowa.
Pierwszą atrakcją był pokaz stuntu. Trzech motocyklowych kaskaderów prezentowało swoje tricki, i choć wyraźnie widać było, że przydałoby im się więcej miejsca, pokaz był wyśmienity. Zgromadził zresztą niemałą widownię.
Następnie mogliśmy podziwiać zmagania motocyklistów w pięciu konkurencjach:
- Jazda wolna - gdzie wygrał Pan na pięknej SHL
- Rzut oponą na pachoł
- Jazda z jajkiem na łyżce w zębach - gdzie po raz pierwszy w życiu startowałem ja dając popis ofiarnego podparcia nogą i oparcia przedniego koła o krawężnik na ósemce, co mnie zdyskwalifikowało. ALE JAJKO DOWIOZŁEM W CAŁOŚCI!!!!!
- Trzymanie wału korbowego w górze na czas.
- Przeciąganie liny - Orły vs. Reszta Świata - ta konkurencja była najbardziej emocjonująca i przyciągnęła ogromną publikę. Wielkie uznanie dla Poldka, który świetnie się sprawdził w roli komentatora i kibica zagrzewającego do walki. Po ciężkim pojedynku zwyciężyły Orły, za co dostali nagrodę - skrzynkę piwa.
Po tych, trwających kilka godzin wydarzeniach, zakończyła się część oficjalna i wszyscy udaliśmy się na kolację i imprezę przy muzyce w Ośrodku  rekreacyjno – Sportowym  "Izydory". Co tam się działo nie będę opisywał... myślę, że wystarczy powiedzieć, że zabawa była przednia :) No i przygrywał nam na żywo zespół "Summer", którego członkiem jest Orzełek Krzysztof :)
W moim (i nie tylko) odczuciu impreza była przednia, zarówno pod względem atrakcji (a mamy do czego porównywać, wszak tydzień wcześniej gościliśmy w Siedlcach) jak i organizacji - "zgrzyty" organizacyjne były znikome 
m.in. na moment zabrakło talerzy do bigosu i śmietniczek by je wyrzucać, mały chaos na parkingu ;););)


Z tego miejsca chciałbym podziękować Kierownictwu Towarzystwa za docenienie moich zapędów pisarskich i zlecenie napisania mi tej relacji. Dziękuję też wszystkim Orłom, z którymi przygotowywałem i bawiłem się na tej imprezie. Było dla mnie wielką przyjemnością i zaszczytem uczestniczyć z Wami w tym wydarzeniu.
Myślę, że najlepszym potwierdzeniem tego, że możemy sobie wzajemnie pogratulować, są słowa człowieka, który przyszedł z rodziną na skwerek obejrzeć atrakcje, i które przez przypadek usłyszałem.
Słowa te poprzedzone były przepełnionym zachwytem pokiwaniem głową. Brzmiały one mniej więcej (pomijając wyrazy, których nie wypada tu pisać): "Echhh.... szkoda, że nie mam motoru...

Kamil

Podziękowanie

W imieniu Stoczkowskiego Towarzystwa Motocyklowego "Orzeł" pragniemy bardzo serdecznie podziękować  władzom Miasta i Gminy Stoczek Łukowski wszystkim sponsorom  naszej imprezy,  KSM-owi,  strunterom,   a przede wszystkim motocyklistom którzy tak licznie  przyjechali do Stoczka Łukowskiego w tę piękną sobotę.

Zarząd STM "Orzeł"

IV Ogólnopolska Wystawa Motocykli i Skuterów

Co robi motocyklista zimą? Hmmm, na przykład tłumi tęsknotę za jazdą czytaniem prasy motocyklowej, portali internetowych czy słuchaniem akcesoryjnych wydechów na youtube zastanawiając się, który będzie najlepszy do jego maszyny... Nie mogły zatem uciec uwadze motocyklisty wszechobecne w branżowej prasie i portalach reklamy o mającej się odbyć w Warszawie, w dniach 2-4 marca IV Ogólnopolskiej Wystawie Motocykli i Skuterów.
Tak więc, kiedy tylko zobaczyłem owe reklamy, głodny motocyklowych przygód, od razu zacząłem planować wyjazd na omawianą imprezę.
Na wystawę postanowiłem udać się ostatniego dnia targów, czyli w niedzielę 4-go marca. W dniu wyjazdu byłem już cały w skowronkach, gdyż - pomimo iż jechałem samochodem - pogoda była super (ok. 5st. C na plusie i bardzo słonecznie), a ja dwa dni wcześniej już zacząłem sezon (tak tak!! 7 stopni ciepła i słońce zachęciły mnie do przewietrzenia sprzęta i pojeżdżenia jeszcze na zeszłorocznym paliwie i oleju :). Poza tym przekonałem się, że w Stolicy sezon już rozpoczęty na dobre -  po drodze naliczyłem chyba ze 30 motocyklistów, skutkiem czego przestałem przejmować się ludźmi, którzy dwa dni wcześniej w Stoczku pukali się w czoło, kiedy ich mijałem jadąc motocyklem. Teraz już jestem pewny, że to właśnie oni są nienormalni :)
Po drodze na wystawę przyświecał mi taki cel - zapoznać się bliżej z nowościami "made in Europe", bo o ile z japońskimi maszynami miałem ostatnio sporo styczności, o tyle nowości spod znaku Ducati i BMW nie było mi jeszcze dane dokładnie "obmacać". Głównie byłem ciekaw czy polski importer Ducati sprowadzi na wystawę tegoroczną sensacyjną nowość - sportowe 1199 Panigale, oraz chciałem bliżej zapoznać się z zachwalanym pod niebiosa przez branżową prasę niemieckim supersportem BMW S1000RR.
Ku mej uciesze, już przy wejściu na wystawę stały dwa BMW S1000RR w specyfikacji torowej. Dalej można było zapoznać już "cywilną" wersję bawarskiego supersporta. Oczywiście dokładnie go obejrzałem i "przymierzyłem się". Motocykl bardzo smukły, pozycja mocno pochylona, podnóżki dość wysoko - rasowy sportowiec. Pozostałe beemki - no cóż... oczywiście, te motocykle są bardzo chwalone, bardzo zaawansowane technicznie, ale w porównaniu z japońską konkurencją horendalnie drogie i w moim odczuciu stylistycznie przypominają bardziej wariację twórców "Gwiezdnych Wojen" na temat miksera kuchennego, aniżeli motocykl.
Dalej mieliśmy stoisko Ducati, na którym miła niespodzianka - na obrotowym podeście stała sobie nowość - 1199 Panigale S.... bez lusterek (?). Podejść i usiąść chyba nie pozwalali, bo każdy się gapił, ale nikt nie wchodził na podest. Może to i dobrze, bo patrząc na cieniutki tylny stelaż z siedzeniem i malutki zadupek to pod ciężarem moich 90kg mogłoby się to w cholerę połamać ;)
Jak widać, mamy trend by odchudzać motocykle nie tylko wagowo, ale i optycznie... Nie obraziłbym się gdyby owiewki w Panigale były nieco "masywniejsze", jednak i tak uważam, że motocykl jest piękny. Moc 195km na 188kg wagi (zalany płynami) robi wrażenie, podobnie jak przytłaczająca ilość elektroniki... i cena - ponad 80 000zł za podstawową wersję. Dla mnie równie fajny był ustawiony nieopodal pojemnościowo mniejszy i bardziej przystępny model 848 pomalowany w czarny mat - tutaj można już było siadać i dotykać :) Radocha nie z tej ziemi :)
Miłośnicy armatury też nie mieli powodów do narzekań - nieopodal firma Liberator prezentowała nowości na rok 2012 ze stajni HD, gdzie był dość duży tłok. Na uwagę zasługiwał nowy HD sportster w stylu retro - opony z białym rantem, chromowane szprychy itp... Stoiska japońskich potentatów również opiewały w całą gamę ociekających chromem, kultowych modeli cruiserów. Dalej można było obejrzeć wyścigową Hondę startującą w MotoGP, dosiadaną przez Casey'a Stonera. Mi chyba najbardziej przypadł do gustu tegoroczny Fireblade - zarówno pod względem stylistycznym, jak i pod względem pozycji jeźdźca. Super! Specjalnego omówienia wymaga nowa Honda VFR 1200, którą również widziałem po raz pierwszy. Oglądam sobie, siadam i jest pełen wersal, dopóki pod palcami lewej dłoni nie poczułem, że coś jest nie tak.... patrzę i oczom nie wierzę - ktoś zajumał klamkę sprzęgła!!! Jak się później okazało mamy tu do czynienia ze swoistą "sekwencyjną skrzynią biegów", która może zmieniać przełożenia w trybie automatycznym, jak i manualnym za pomocą malutkich łopatek umiejscowionych przy lewej manetce. I klamki sprzęgła nie ma fabrycznie. Nie wiem czy to ukłon w stronę leniwych, spasionych Amerykanów, czy sposób na bardziej efektywną zmianę przełożeń - ja mimo wszystko uważam się za osobę fizycznie i umysłowo pełnosprawną i tak jak od zmielonej papki wciąganej przez rurkę wolę zjeść schabowego nożem i widelcem, tak wolę zmieniać przełożenia klasyczną dźwignią za pomocą ruchu lewej kostki z przyjemnym metalicznym "klikiem", niż za pomocą jakichś plastikowych pizdryków trącanych dwoma palcami. I tyle. Równie ciekawe i duże stoisko jak Honda miał brytyjski Triumph. Swoje nowości zaprezentowało też Suzuki i KTM... zabrakło Kawasaki, a szkoda bo chętnie obejrzałbym nowe ZZR 1400 i aktualną ZX-10-tkę.
Na wystawie mieliśmy kultowe polskie marki Romet (która, co ciekawe zaprezentowała oprócz motocykli i skuterów mały samochód z napędem elektrycznym) i Junak. Oczywiście bogata paleta modeli obydwu producentów posiada chiński rodowód przez co wiele osób uważa to za profanację kultowej marki (zwłaszcza jeśli chodzi o Junaka). Ja jednak do nich nie należę. W obecnej sytuacji małe są szanse na opracowanie od podstaw polskiego silnika i polskiego motocykla, który mógłby być godnym kontynuatorem legendy Junaka. Dlatego powinniśmy się cieszyć, że ktoś w ogóle kontynuuje istnienie tych polskich marek, a wspieranie go być może pozwoli na rozwinięcie działalności o produkcję niektórych podzespołów w Polsce - a firma Almot (właściciel marki Junak) twierdzi, że ma takie plany. Może nawet w przyszłości wyniknie z tego coś więcej, jak wspomniane opracowanie całkowicie polskiej maszyny. Tak trzymać! A propos polskich maszyn, to na stoisku firmy Almot prezentowana była perełka polskiej myśli technicznej - Munch Mammut. 2-litrowe 260 konne bydle robi niesamowite wrażenie. Zbudowany w 2001 przez Polaków na zlecenie Niemców, niestety nie wszedł do produkcji... Warto poczytać o nim więcej w internecie. Na opisanie wszystkich stoisk nie starczyłoby mi sił i czasu, gdyż było tego dużo, dużo więcej. Z ciekawostek warto wymienić prezentacje marek zza wschodniej granicy - Minsk i Ural. Poza tym, pomimo iż wszelkie trajki uważam za nieporozumienie, bardzo wpadł mi w oko trójkołowiec Can-Am Spyder (w sportowej wersji)... tutaj dwa koła są jednak z przodu, a nie z tyłu, jak w klasycznej trajce. Nie zabrakło też motocykli polskich stunterów, ogromnego stoiska Shoei, outletu firmy Intermotors i całej masy potencjalnych prezentów komunijnych jak skutery i motorowery Zipp, Benzer itp. Były też prezentacje zespołów wyścigowych, firmy tuningowe oraz oferujące różnorakie akcesoria, od kasków i ubrań po mini garaże na motocykl.
Podsumowując - impreza była doskonałą okazją by miłośnik motoryzacji mógł w jednym miejscu obejrzeć i porównać tak wiele maszyn. Długo myślałem, czy zaliczyć na plus dużą ilość urodziwych hostess, które jakby nie było, swoimi wdziękami skutecznie odwracały uwagę od prezentowanego asortymentu. Myślę jednak, że jest to plus, zwłaszcza dla osób, które nie interesują się motoryzacją, a na wystawie znaleźli się przypadkowo (np. jako osoby towarzyszące) - zawsze mieli na czym "zawiesić oko" :)


Kamil

Turniej sportowy Towarzystwa "Orzeł"

6 stycznia 2012r o godzinie 20.00 członkowie rodziny  i sympatycy Towarzystwa Motocyklowego "Orzeł" postanowili rozruszać trochę mięśnie i spotkali się na sali gimnastycznej Zespołu Oświatowego w Starej Prawdzie. Po krótkiej rozgrzewce rozpoczęliśmy mecz w piłkę siatkową. Walka była zacięta a drużyna przegranych stawiała 2 2l cocacole . W siatkę lepszą techniką popisali się mężczyźni . Wygrali lepsi. Zmieniliśmy dyscyplinę na piłkę nożną.

W "nogę" najlepiej zagrały kobiety było na co popatrzeć. Akcje były szybkie i widowiskowe a parady bramkarzy piękne i skuteczne.

90 minut gry jak na pierwszy raz powinno wystarczyć. Z korespondencji telefonicznej następnego dnia można było wywnioskować że wszyscy uczestniczący w tych "zajęciach cielesnych" przeżyli.

Potrzebna będzie "powtórka z rozrywki" bo niektórzy motocykliści się upominają. Warto podkreślić na koniec że zawody były inicjatywą kolegi Darka Wicińskiego za co mu serdecznie dziękuję.

Następnym punktem naszych spotkań będzie kulig. Nie wiadomo tylko czy tej zimy.

Poldek


         

Copyright: 2011© A & P.P   appozniak@o2.pl