|


Sezon 2012


„"Wiem,
że to opiszesz” - czyli wewnątrzklubowe zakończenie sezonu
motocyklowego 2012

Impreza

W słoneczne,
sobotnie przedpołudnie, na placu przed kościołem po raz kolejny
zaroiło się od motocykli. Tym razem powodem zamieszania był
zamiar godnego zakończenia sezonu przez Stoczkowskie Towarzystwo
Motocyklowe „Orzeł”.
Frekwencja
dopisała, tak więc przed świątynią spotkałem wszystkich kolegów
z zakładki „ludzie” na naszej stronie www, a nawet kilka osób
więcej.
Chwila wspólnych
rozmów, po czym gremialnie udaliśmy się do środka celem
uczestnictwa w zorganizowanej specjalnie na tę okazję Mszy
Świętej, którą odprawiał nasz klubowy Kapelan – Ks. Marek.
Do tej pory byłem
skłonny założyć się o każde pieniądze, że prędzej Poldek zacznie
stawiać swojego Shadowa na koło, aniżeli ja stanę za kościelną
amboną, los jednak lubi płatać figle. Podczas nabożeństwa
wprowadziłem uczestników w patetyczny nastrój odczytując
fragment „Apokalipsy Św. Jana”.
Odśpiewanie psalmu
przez Poldka nieco poprawiło sytuację. Oczywiście w żadnym
wypadku nie chodzi o to jakoby prezes fałszował, czy coś. Po
prostu psalm to radosna pieśń o charakterze pochwalnym i tyle ;)
Po nabożeństwie
nastąpiło już trzecie w tym sezonie poświęcenie maszyn, po czym
po rundzie honorowej wokół Kościoła i po ulicach Stoczka,
udaliśmy się na wycieczkę do Kazimierza Dolnego.
Podczas podróży
mieliśmy kilka postojów związanych z problemami technicznymi w
jednym z motocykli. Ostatecznie usterka została naprawiona i
Leszek – bo o nim tu mowa – mógł kontynuować podróż :)
Na miejscu, naszymi
maszynami zastawiliśmy połowę kazimierzowskiego rynku, po czym
rozeszliśmy się celem zwiedzania i posilenia się we własnym
zakresie.
Parę minut po
godzinie 15:00 zebraliśmy się z powrotem przy maszynach i po
zrobieniu serii zdjęć grupowych, ruszyliśmy w drogę powrotną. Co
niektórzy mieli potrzebę uzupełnienia paliwa, w związku z czym
zaliczyliśmy postój, podczas którego całkowicie opanowaliśmy
przydrożnego „cepa”.
Po powrocie, na ok.
godzinę udaliśmy się do swych domów, by po 18 zebrać się
ponownie w domku myśliwskim na prywatce motocyklowej.
Swoją obecnością na
imprezie zaszczycił nas Ks. Proboszcz Stanisław Bieńko, który w
pięknej mowie otwierającej imprezę przyznał, iż w przeszłości
także jeździł motocyklem. Wszyscy otrzymaliśmy od Ks. Proboszcza
pamiątkowe podarunki w postaci wizerunku Św. Krzysztofa, za
które serdecznie dziękujemy.
Nie można nie
wspomnieć o kolejnej ważnej osobistości, która zaszczyciła nas
swoją obecnością. Był to człowiek-legenda, Pan Andrzej
Zdrojewski z Łukowa, wielki znawca i pasjonat motocykli
Harley-Davidson. Pan Andrzej przyznał, że od dawna jest
zauroczony Stoczkiem i zapraszał nas na zakończenie sezonu w
Łukowie, które ma się odbyć za tydzień.
Wysokiej klasy
oprawę muzyczną na żywo zabezpieczał zespół "Plus" pod kierownictwem
naszego klubowego kolegi – Roberta („Adi'ego”).
Tak jak w przypadku
rozpoczęcia sezonu, nie będę opisywał przebiegu prywatki –
zabawa była przednia, a każda zabawna sytuacja kończyła się
słowami z tytułu – i tyle powinno wystarczyć. :)
Dziękuję wszystkim
kolegom i koleżankom z STM „Orzeł” - było wielką frajdą bawić
się i pić razem z Wami na tej imprezie.
Kamil

Wyjazd na II Miński Zlot Pojazdów
Zabytkowych WARKOT

W niedzielę 9-go
września, ci, którzy doszli do siebie po sobotniej imprezie
w Gryfie, zjawili się w południe pod pomnikiem, celem
wyjazdu do Mińska na zlot pojazdów zabytkowych.
W Stoczku
stawiło się siedem maszyn, dwie dołączyły w trakcie trwania
zlotu.
Z racji iż jazda
w grupie nie jest moją mocną stroną (ci, co wiedzą o co
chodzi, to wiedzą o co chodzi:) chciałem jechać na końcu.
Leszek jednak bardzo upierał się by zamykać stawkę,
argumentując to niezdolnością swojego motocykla do
dynamicznej jazdy i w razie jakby obstał,nie chcąc
spowalniać reszty, kazał na siebie czekać przed Mińskiem. Na
pozycję prowadzącego z kolei wcale nie było chętnych, więc
by nie jechać w środku, ja zacząłem prowadzić. W Siennicy
natomiast był przystanek i nastąpiło małe przetasowanie.
Wylądowałem na upragnionym końcu, gdzie odnalazłem swoje
miejsce, a pozycję prowadzącego przejął.... Leszek!
Na miejsce
zajechaliśmy dosyć późno, już pod koniec konkursu elegancji
pojazdów zabytkowych. Kolejnym punktem programu była parada
z Mińska do Mrozów, gdzie odbyła się dalsza część imprezy.
Dopiero w Mrozach widać było mnogość pojazdów, która wręcz
przytłaczała. Chcąc porobić jakieś zdjęcia nie wiedziałem od
czego zacząć. Poza tym wszystkie zabytki były tak piękne, że
oglądając je zapominałem ich uwiecznić, co poskutkowało
tylko kilkoma zdjęciami ustrzelonymi telefonem. Najbardziej
interesowały mnie stare polskie sprzęty, w tym motocykle
Sokół, których było kilka. Nie zabrakło też wytworów
europejskiej, amerykańskiej i radzieckiej myśli technicznej.
Były stare motocykle bmw, dniepry, iż-e, różnorakie
samochody począwszy od amerykańskich krążowników szos, na
Fiacie 126p kończąc. Naprawdę ciężko zapamiętać i wymienić
wszystkie wehikuły...
Organizator
zapewniał poczęstunek, jednak kolejka była tak długa, że
wraz z kilkoma kolegami postanowiliśmy wyskoczyć na chwilę
do lokalnej kebabiarni. Po obejrzeniu wszystkich maszyn
podjęliśmy decyzję o powrocie. Nie udało mi się nikogo
namówić, by pojechać dłuższą trasą do Kałuszyna, a potem
przez Siedlce do Stoczka, więc pojechałem tamtędy sam
odłączając się od grupy.
Nie wiem czy
chłopaki jeszcze gdzieś później latali, w każdym razie
wszyscy szczęśliwie wrócili, ponieważ o 20:00 stawili się na
walnym zebraniu członków STM "Orzeł", gdzie ustalaliśmy
szczegóły kolejnych wyjazdów i imprez.

Wyjazd na otwarcie Club House
- Gryf Chapter Garwolin

Po krótkim
okresie osłabionej aktywności, działalność STM "Orzeł" znów
nabiera tempa. Na weekend 8-9 września zostały zaplanowane
dwa wyjazdy na lokalne imprezy.
Pierwszą z nich
było otwarcie pubu przez garwoliński chapter klubu MC Gryf,
na które chęć wyjazdu wyraziło czternastu Orłów,
przyjeżdżając na stałą miejscówkę w umówionym czasie.
Zanim
wyruszyliśmy, poczekaliśmy jeszcze na kolegów z Łukowa,
którzy równie dużą ekipą do nas dołączyli. Tak więc wielką
grupą udaliśmy się na miejsce imprezy - pod Garwolin, do
Nowego Puznowa.
Na miejscu buło
już duuuużo motocykli i cały czas dojeżdżały nowe. Przyznam,
że miejscówka na bar motocyklowy bardzo dobra, a obecna tam
infrastruktura sprzyja różnorakim imprezom plenerowym.
Organizator zapewnił strzeżony parking dla motocykli, a
wśród atrakcji były dwa koncerty i erotic show o północy.
Zaraz po przyjeździe mieliśmy okazję obserwować ceremonię
otwarcia z łańcuchem przecinanym nożycami do stali zamiast
wstęgi i paleniem gumy zamiast fajerwerków.
Dużym
zainteresowaniem cieszył się motocykl Romet wystawiony tam
na pokaz przez lokalnego dealera tej marki. Podobno każdy
kto do niego podszedł i powiedział, że jest ładny, dostawał
piwo i gadżety reklamowe Rometa. Ja powiedziałem, że jest
brzydki i też dostałem :) Aczkolwiek wcale brzydki nie był
:)
Z "naszych"
maszyn najbardziej oblegana była, a jakże, Yamaha XS 650
Leszka, przerobiona na bobbera. Ciężko było policzyć ile
razy Lechu musiał ją odpalać celem zaprezentowania pracy
silnika zainteresowanym.
Po małym
rekonesansie na terenie imprezy, opanowaliśmy punkty
gastronomiczne, oraz te z napojami, i że tak powiem...
"uczestniczyliśmy w wydarzeniu" :)
Jedni "zmyli
się" wcześniej, inni zostali trochę dłużej.
Kolejny udany
wyjazd. Orły działają i mają się dobrze!!!

Dożynki w
Miastkowie Kościelnym

Sześć maszyn zebrało się w
niedzielne, słoneczne popołudnie, by udać się na pokaz motocykli
podczas imprezy dożynkowej w miejscowości Miastków Kościelny.
Dziwna przerwa we wspólnym śmiganiu, spowodowana osłabioną
aktywnością niektórych Orłów, sprawiła, że w stałym miejscu
spotkań zadomowiły się dzikie kury. Tak więc tego dnia mieliśmy
skład tylko największych pasjonatów - istną ekipę mocnego
uderzenia - Pawła na Hondzie 1000rr, Damiana na VFR 800, Pana
Adama na Shadowie (niestety tym razem bez syreny), Leszka na
własnoręcznie świeżozłożonym bobberze na bazie Yamahy XS 650,
moją skromną osobę na Hondzie 954, a honoru lokalnego zagłębia
motocyklowego bronił Tomek na cbr 600 F3, który jako jedyny
reprezentował miejscowość na literę Z, gdzie notabene w co
drugiej chałupie jest motocykl.
Oczywistym był fakt, że grupka na motocyklach sportowych będzie
chciała za... jechać troszkę szybciej niż choppery i bobbery,
toteż razem z Pawłem i Tomkiem poszliśmy przodem. Damian
postanowił pojechać z wolniejszą grupą, zapewne po to by dłużej
cieszyć się jazdą dopiero co odpicowaną, lśniącą VFR.
Kiedy zajechaliśmy na miejsce byli już tam ludzie z
garwolińskiego klubu "Tur" zrzeszającego posiadaczy zabytkowych
motocykli. Mogliśmy więc podziwiać wszelkiej maści antyki od
maszyn polskich, poprzez radzieckie na brytyjskich i niemieckich
kończąc.
Po chwili dojechała reszta stoczkowskiej wiary. Było do
przewidzenia, że największe poruszenie wywoła bobber Yamaha XS
650 Military Abstraction Leszka. Tak też było... chciałem jej
(Yamasze, z której pochodzi tylko pół ramy i silnik) zrobić
bardziej szczegółowe zdjęcia, jednak ludzie tak obstąpili, że
dopchać się nie mogłem.
Leszek ma teraz pełne uzasadnienie na to, by popaść w depresję z
powodu iż nie pojechał ze mną dzień wcześniej na American Day
przy salonie Harleya w Warszawie (swoją drogą sam poinformował
mnie o tym wydarzeniu). Były tam maszyny nie tylko amerykańskie,
więc jego dzieło mogłoby stanąć obok sobie podobnych customów,
których nie brakowało... Cóż... motocykl ledwie ukończony,
będzie jeszcze okazja.
Jedną z atrakcji na omawianej imprezie był pokaz elementów
ekwilibrystycznych w wykonaniu policjantów na motocyklach.
Panowie robili efektowne jaskółki stojąc na siedzeniu, ciasne
nawroty, leżenie na baku, ale mimo moich krzyków i dopingu żaden
nie chciał postawić na koło, czy zrobić klasycznego stopala...
hmmm... cóż, trudno się mówi.
Z mniej motocyklowych atrakcji wypada wymienić pokaz dźwigu
strażackiego i lania wodą z góry wprost na odpicowane, obszyte
skórą VW Garbusy Cabrio. Były też pokazy tańców ludowych i tego
typu rzeczy.
Po ok. godzinie, kiedy ludzie napatrzyli się już na nasze
motocykle, wraz z Pawłem i Tomkiem zdecydowaliśmy się opuścić
teren imprezy i wspólnie pośmigać. Wszak jesień zbliża się
nieubłaganie. A wiec we trzech oddaliliśmy się w stronę
Żelechowa, reszta została. W drodze do Żelechowa nawierzchnia
dała nam się we znaki. Trzęsło nami bardziej niż na wozie
drabiniastym puszczonym swobodnie z górki usłanej kamieniami. Z
Żelechowa udaliśmy się w stronę Gończyc i na Szosę Lubelską,
gdzie już można było dzidować :) Tak więc kolejnym punktem
wycieczki był Garwolin, skąd dalej "Lubelską" pojechaliśmy do
Kołbieli i przez Siennicę do Stoczka.
Po powrocie pogadaliśmy chwilę, a ja zaliczyłem przejażdżkę na
Pawła 1000-czce. Wydaje mi się że jest trochę łagodniejsza w
oddawaniu mocy i stabliniejsza od mojej 954. Bardzo leciutko
składa się w zakręty i nie ma uczucia "lekkiego przodu" podczas
gwałtownego przyspieszania, jak w 954. Pewnie jest też szybsza,
ale tego nie sprawdzałem, w obawie by niechcący nie zgruzować
Pawłowego przecinaka.
Podsumowując, mimo skromnej frekwencji, kolejny wypad klubowy
zaliczony do udanych. Oprócz pokazania motocykli, ja, Paweł i
Tomek tego dnia porządnie pojeździliśmy. Tak powinno być co
weekend.
Kamil

II pielgrzymka
motocyklowa na Jasną Górę


13 sierpnia już
po raz drugi do Częstochowy wyruszyła grupa motocyklowa
Stoczkowskiego Towarzystwa Motocyklowego „Orzeł”. Na start
pielgrzymki zgłosiło się 17 osób na 10 motocyklach. Tendencja
jest zwyżkowa bo w zeszłym roku było 6 maszyn. Tak jak w
ubiegłym roku wyjazd miał charakter rodzinny, więc „orzełki”
pozabierali swoje żony i córki. W prawdzie tego dnia niebo było
pochmurne ale wszyscy w wyśmienitych humorach przyjechali pod
parafialną plebanię, gdzie otrzymaliśmy pasterskie
błogosławieństwo z rąk ks. Krzysztofa. A potem już w drogę, w
którą ruszyliśmy około 10.00.
Pogoda do jazdy
w tym dniu okazała się bardzo łaskawa jechało się nam
wyśmienicie. W tym roku obraliśmy inną i szybszą trasę, czego
rezultatem było osiągnięcie celu o godz 15.00. Gdy tylko
dojechaliśmy do Częstochowy pomknęliśmy do Mirowa przywitać się
z naszymi pielgrzymami z grupy 9a. Na miejscu przywitał nas ks.
Marek, z którym omówiliśmy szczegóły wejścia na Jasną Górę w
dniu następnym. Tak jak w roku poprzednim, motocykliści tworzyli
eskortę krzyża, który nieśli całą drogę pielgrzymi „dziewiątki”.
Z Mirowa przelecieliśmy do znanego nam już hotelu za Częstochową
na nocleg. Skromna kolacja i trzeba „przyciąć komara”, bo
nazajutrz o 4.00 pobudka.
Najbardziej w
tak wczesnym wstawaniu podoba się mi uruchamianie o 4 rano
motocykli pod oknami hotelu. Goście hotelowi mają budzenie w
gratisie. Poranek tego dnia był pochmurny, ale piękny widok
wieży klasztoru zobaczyliśmy już z daleka. Za sprawą tego widoku
nie można w Częstochowie zabłądzić, a wtedy wszystkie drogi
prowadzą do naszej Matki. 20 minut jazdy i już jesteśmy na
szczycie Alei Najświętszej Maryi Panny. W oczekiwaniu na grupę
9a zrobiliśmy kilka fotek na pamiątkę.

Już widzimy
naszych ludzi, więc ustawiamy maszyny w układzie 4,2,2,2 i
podjeżdżamy pod Jasną Górę. Nie jest to łatwy podjazd, zwłaszcza
jak każdy motorek ma z tyłu pasażera. Maszynki się trochę
grzeją, ale mieliśmy ze sobą woreczki lodu, aby je schłodzić.
Podjechaliśmy w komplecie i już parkujemy przed bramą klasztorną
obok naszego ukochanego Jana Pawła II. Jeszcze parę minut i już
przed naszymi oczyma maluję się piękny widok naszej
zatroskanej Madonny. Dla takich chwil warto żyć. Na ręce Matki
składamy podziękowania za bezpieczną drogę. Każdy z nas powierza
jej swoje troski i problemy.
Wstając tego
dnia wcześnie rano wiedzieliśmy, że to nie będzie suchy dzień. I
tak się stało. Na mszy głównej dla pielgrzymów już zaczęło
kapać. Ale to nic, damy radę. Wsiadamy na nasze rumaki, no i w
drogę. Ale jeden konik nie zagadał, zabrakło prądu w kablach.
Nasz kolega zapomniał wyłączyć oświetlenie i elektrownia
wysiadła. No i dawaj na oklep z górki i już konik oddycha
spalinkami jak trza. Jeszcze tankowanie i w drogę. Po pierwszym
tankowaniu okazuje się, że już na sucho nie będzie. Zakładamy
swoje ortaliony i zaczęła się jazda. 3 godziny w deszczu i nasze
twarze znacznie rozmiękły i zmieniły wyraz. Najbardziej z tej
extremalnej drogi utkwiło mi określenie naszego kolegi Tomka,
który powiedział:…po każdej ciężarówce przejeżdżającej z
przeciwka dostałem wiaderko wody dla siebie… nasz Krzyś miał
pretensje do producenta butów, że mu sprzedał dziurawe. Określeń
na temat pogody było więcej, ale kultura słowa pisanego by tego
nie zniosła.
Nasza ziemia
stoczkowska przyjęła nas już bez deszczu z czego byliśmy
naprawdę szczęśliwi. Po wymianie wrażeń na skwerze miejskim
rozjechaliśmy się do domu.
Głodni,
przemoknięci ale szczęśliwi że kolejny raz udało nam się
pielgrzymować do tronu naszej Matki i szczęśliwie w komplecie
wrócić do domu.
Poldek

Święty
Krzysztof patron kierowców

29 lipca po mszy wieczorowej członkowie naszego towarzystwa
spotkali się przed naszym parafialnym kościołem aby poświecić
nasze maszyny. Pogoda była bardzo ładna a nasze motocykle
poświęcił nasz nowy proboszcz ks. Stanisław Bieńko. Było nam
bardzo miło bo stosunek nowego Proboszcza do nas
motocyklistów wydawał się być bardzo miły. To rokuje
bardzo dobrze na naszą współpracę a na takiej nam zależy.
Dziękujemy .

Po pokropieniu maszyn otrzymaliśmy pozwolenie na rundę honorową
wokół naszego kościoła. Potem pojechaliśmy na oblot Miasta i
Gminy Stoczek Łukowski. Pogoda co widać na fotkach była
wyśmienita.
Poldek

Wyprawa
na dni Górzna



"Droga jest celem" - czyli wypad do Kozłówki

Parno i
duszno
- tak mniej więcej było w niedzielę 17 czerwca jeśli chodzi o
warunki atmosferyczne. Dawało się to we znaki już o godzinie
12:30, kiedy to zebraliśmy się pod pomnikiem celem wyjazdu do
Kozłówki i zwiedzenia tamtejszego pałacu. Przyjechało 11 maszyn
- ośmiu Orłów (niektórzy z drugimi połowami) i trzech
niezrzeszonych.
Trasa była fajna, szeroka, z dobrą nawierzchnią (oczywiście te
określenia nie tyczą się odcinka Stoczek-Łuków), z malowniczymi
krajobrazami. Jako posiadacz sportowego motocykla, jedyne czego
mógłbym więcej chcieć od tej trasy to więcej fajnie
wyprofilowanych zakrętów. Wszak jechaliśmy dosyć przyzwoitym,
umiarkowanym tempem, a że asfalt był równy i rozgrzany, aż się
prosiło by poskładać się w winkle. Nie wiem, czy chopperowcy
znają to uczucie :)

Na miejscu było na co popatrzeć - zachwycił nas piękny Pałac
Zamoyskich wraz z ogrodem. Zakręciliśmy się tu i tam, zaszliśmy
do kapliczki, zrobiliśmy parę fotek... po czym zgodnie
podjęliśmy decyzję o powrocie :) Ucieszyło mnie to, bo chociaż
miałem na sobie przewiewną zbroję, zwaną także buzerem (którą i
tak na czas postoju zdejmowałem), byłem w skórzanych spodniach
od kombinezonu. Po ostatnim doświadczeniu - glebie na środku
miasta w zwykłych jeansach, ze względów bezpieczeństwa nie
jeżdżę w spodniach innych niż skórzane. Toteż łatwo się
domyśleć, że w takim słońcu i parnocie moją termoregulację można
było określić zdaniem wypowiedzianym przez kolegę Bogdana -
"jajca na twardo". A więc nie marzyłem o niczym innym jak o
chłodnym powiewie wiatru podczas jazdy na motocyklu,
poprzedzonej wypiciem jakiejś ogromnej szklanki coli w stosunku
1:1 z lodem.
Marzenia się spełniają, tak więc przed rozpoczęciem podróży
powrotnej zajechaliśmy na obiad, toteż jeszcze przed zamówieniem
jedzenia, poprosiłem kelnerkę o napój w wyżej wymienionej
specyfikacji.
Droga powrotna....hmmm.... swoją charakterystyką nie różniła się
zbytnio od tej w tamtą stronę poza tym, że była tak jakby jej
lustrzanym odbiciem. Dłuuuugie proste sprawiały, że zacząłem
łapać się na "odpływaniu myślami" podczas jazdy. Podejrzewam, że
nie tylko ja tak miałem - kolega Paweł chyba też, bo w pewnym
momencie tak jakby nie wytrzymał i wyrwał ostro do przodu.
Zrobił to zapewne ze względów bezpieczeństwa - wszak nadmierna
dekoncentracja podczas jazdy nie jest wskazana. Poczekał na nas
w zatoczce, jakieś 10km dalej.
Mieliśmy też przygodę - zaczepiał nas motocyklista jadący z
naprzeciwka, dziwnie wymachując rękoma. Następnie dogonił nas i
jechał z nami do momentu... aż skończyło mu się paliwo. Jak się
później okazało był to nasz znajomy, zapoznany na stoczkowskiej
inauguracji sezonu. Chciał nas zatrzymać i poprowadzić kolumnę
przez miejscowość, w której zamieszkuje :)
Na odcinku Łuków-Stoczek było już trochę chłodniej, a to przez
zbierające się na niebie ciemne chmury i pokrapujący deszcz.
Ewidentnie zanosiło się na ulewę, toteż zajechawszy do Stoczka,
po krótkim pożegnaniu rozjechaliśmy się każdy w swoją stronę.
Gwoli podsumowania można powiedzieć, że wypad do Kozłówki (100km
w jedną stronę) zdecydowanie zaliczam do udanych. Niezbyt długi
pobyt w miejscu docelowym jest absolutnie normalny i typowy dla
wszystkich motocyklistów, którzy wyznają zasadę:
"Nie chodzi o to, by dojechać... chodzi o to, żeby JECHAĆ!!!"
Kamil

Spotkanie "Orłów" z członkami
Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności.
W pięknym, słonecznym dniu 18 maja roku bieżącego, bladym świtem
zadzwonił do mnie Poldek z zapytaniem, czy nie chciałbym po
południu wspólnie z innymi Orłami zaprezentować motocykla i
przewieźć kilku ochotników po mieście. Ja, pogrążony w pół-śnie,
ale zawsze chętny i gotowy do jazdy motocyklem, oczywiście
odparłem "jak najbardziej!". I tak oto o godzinie 18:30, wraz z
jeszcze kilkoma Orłami zameldowałem się w Dworku ORS "Izdydory".
Na miejscu dowiedziałem się szczegółów. Mianowicie, za sprawą
grupy stoczkowskich społeczników, gościli u nas członkowie
Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności, którym mieliśmy dać
wykład p.t. "Od wspólnej pasji do stowarzyszenia". A więc
musieliśmy przedstawić genezę powstania naszego Towarzystwa, po
czym - jako dodatek - umożliwić ochotnikom poczuć klimat jazdy
motocyklem, zabierając ich na przejażdżkę na siedzeniu pasażera.
Podczas przywitania z gościmi od razu zapanował luźny,
koleżeński klimat. Zatem już na samym początku cały misterny
harmonogram spotkania został wywrócony do góry nogami.
"Konferencja później, idziemy jeździć!!!" - ktoś rzucił hasło i
tak też się stało.
Chętna na przejażdżkę była tylko żeńska część zainteresowanych.
Panie, spośród czterech chopperów i jednego motocykla
sportowego, mogły wybierać, którą maszyną chcą być wożone.
Niektóre spróbowały jazdy na obydwu typach motocykli.
Miałem okazję przewieźć dwie miłe Niewiasty (naturalnie jedną,
po drugiej :).
Oczywiście, ze względów bezpieczeństwa przejażdżka nie była zbyt
szybka, jednak to chyba i tak wystarczyło by dostarczyć wrażeń
pasażerkom. Wnioskuję to po tym, że jedna z Pań (ta bardziej
nieśmiała), momentami bardzo mocno się mnie trzymała, drugiej
natomiast zdarzało się zapiszczeć :)
Po zakończeniu jazd, usiedliśmy przy ognisku, gdzie w piknikowej
atmosferze, przy jedzeniu i piciu rozpoczęła się konferencja -
mieliśmy dać rzeczony wykład na temat genezy powstania STM
"Orzeł". Oczywiście honory wykładowcy pełnił sam prezes -
Poldek, który zacytował pierwsze zdanie z zakładki "statut" na
naszej stronie www, czym - jakby nie patrzeć - wyczerpał temat
:)
Zatem po wykładzie, słuchacze mogli przejść do zadawania pytań,
które to, z tych poważniejszych (np. o formę prawną towarzystwa,
wyjazdy) przechodziły w coraz bardziej luźne (np. "Ile
najszybciej jechałeś?").
Członkowie Fundacji również chętnie i wyczerpująco odpowiadali
na nurtujące nas pytania odnośnie ich pracy.
W ten sposób, w miłej "motocyklowo-ogniskowej" atmosferze
upłynął nam piątkowy wieczór.
W imieniu całego STM "Orzeł", dziękujemy Łukaszowi
Szczepańczykowi i Pawłowi Waleckiemu za zaproszenie i
organizację tego spotkania. Dziękujemy również członkom
Polsko-Amerykańskiej Fundacji Wolności - było nam bardzo miło
Was poznać i spędzić z Wami czas.
Kamil

Festyn
3-majowy w Seroczynie


Sezon otwarty, pogoda wyśmienita, więc nie dziwota, że
działalność Towarzystwa nabiera tempa.
Ledwo doszliśmy do siebie po naprawdę "grubym" otwarciu sezonu
28 kwietnia, a tu już pojawiła się następna okazja do spotkania,
pojeżdżenia i pokazania światu swoich maszyn. Dostaliśmy bowiem
propozycję zaprezentowania się w miejscowości Seroczyn na
festynie, który miał odbywać się tam 3-go maja.
Tego dnia zebraliśmy się w umówionym miejscu bardzo licznie -
było ponad 20 maszyn. Podczas przygotowań do wyjazdu
otrzymaliśmy telefon iż na docelowej imprezie jest "poślizg
czasowy" i mamy zjawić się 40 minut później. Czas ten
wypełniliśmy sobie oblotem okolicy, który poprzedzony był
opanowaniem na parę minut stacji benzynowej.
Co do oblotu, to utarło się, że zwykle na czele jedzie brać
chopperowo-cruiserowa i nadaje tempo całej kolumnie. Zauważyłem
też taką prawidłowość, że kiedy jedzie znami Prezes lub Ksiądz,
jedziemy nieco wolniej. Kiedy ich nie ma - nieco szybciej ;) Tym
razem był tylko Prezes jednak chłopaki z przodu nieco
przesadzili w jedną ze stron i prowadzili nas z prędkością
zbliżoną do prędkości maksymalnej... średniej klasy roweru. A
więc było...hmmm... dosyć wolno... Cruiserowcy mają te swoje
spacerówki, oparcia i inne wygodne wynalazki, więc niczym
pasztetowa na grillu "rozwalili się" na swoich maszynach i
dostojnie "spacerowali". Mi natomiast pozostało podpieranie się
łokciem o bak. Gdybym miał przy sobie jakąś książkę, zapewne z
nudów zacząłbym ją czytać podczas jazdy. Z racji iż książki nie
miałem, majstrowałem sobie przy zegarach w motocyklu.
Oblot dobiegł końca i już w normalnym tempie udaliśmy się w na
docelowy festyn. Na miejscu nasze maszyny były oglądane i
fotografowane przez uczestników imprezy, podczas kiedy my
dyskutowaliśmy sobie o motocyklach, wymienialiśmy doświadczenia
i spostrzeżenia. Organizator zapewnił nam również syty
poczęstunek.
Po prezentacji maszyn, jako iż było jeszcze wcześnie,
postanowiliśmy prosto z Seroczyna przejechać się do Jeruzala.
Tamże zastawiliśmy motocyklami połowę centralnego placu, po czym
udaliśmy się do sklepu "U Krysi" skąd większość, oprócz napojów,
wyniosła... lody! Chłopaki od chopperów postawili na klasyczne
lody - na patyku w czekoladzie, koledzy na motocyklach
sportowych preferowali te w wafelku.
Widok bandy odzianych w motocyklowe ciuchy
twardzieli-poskramiaczy szos gremialnie konsumujących lody
musiał być niezły...
No i zaczepiał nas jakiś wesoły tubylec - najpierw pytał o
motocykle, po czym wszystkim po kolei proponował zapoznanie z
tutejszym proboszczem i załatwienie "po kosztach" zwiedzania
Kościoła... Poldek grzecznie wytłumaczył mu, że jesteśmy tutaj
już po raz 65-ty i tyleż samo razy widzieliśmy ten Kościół.
Z Jeruzala wracaliśmy jakąś inną drogą, którą jechałem pierwszy
raz w życiu. Nie pamiętam przez jakie miejscowości prowadziła,
ale po drodze mijaliśmy jakiś Wielki Kanion.
Tak dobiegła końca nasza 3-cio majowa wyprawa. Kolejne spotkanie
Towarzystwa zaliczone. Oczywiście tego dnia jeździliśmy jeszcze
motocyklami do późnych godzin nocnych, ale w mniejszych grupkach
bądź indywidualnie.
Gwoli podsumowania wypada powiedzieć tylko jedno - Orły górą!
Kamil

Sezon
Motocyklowy 2012 otwarty!!!

"Co robisz w
sobotę?" - czyli Inauguracja Sezonu Motocyklowego 2012 w Stoczku
Łukowskim
Raczej nie jestem daleki prawdy twierdząc, że zawarte w tytule
pytanie, podczas wszelkich koleżeńskich "relacji
interpersonalnych" zadawane jest dość często.
W tygodniu poprzedzającym sobotę 28 kwietnia 2012r. współczułem
wszystkim, którzy na omawiane zapytanie odpowiedzieli "na
grillu", "na dyskotece", "u znajomych", "na wycieczce" a już
najbardziej szkoda mi tych, którzy powiedzieli "w domu". W tym
tygodniu jedyna właściwa odpowiedź winna brzmieć: "jestem w
Stoczku na Inauguracji Sezonu Motocyklowego 2012".
Śmiem podejrzewać, że każdy, kto zrealizował plany związane z
pojawieniem się w Stoczku 28 kwietnia był usatysfakcjonowany,
gdyż było na prawdę "grubo"... ale po kolei:
Po tygodniach ustaleń na walnych zebraniach, przygotowań
indywidualnych i grupowych, nadszedł wiekopomny dzień - plan
zorganizowania pierwszego w Stoczku oficjalnego zlotu
rozpoczynającego sezon motocyklowy miał się ziścić. Do samego
końca nie podejrzewałem iż pierwszym problemem, z którym dane mi
się będzie zmierzyć tego dnia będzie jakże mało męski dylemat -
jak się ubrać? Wszak za oknem 27 stopni w cieniu, co skłania ku
założeniu jeansów, t-shirtu i kamizelki z logo Towarzystwa na
wierzch, z drugiej strony, jako członek klubu-organizatora
pasowałoby świecić przykładem i zarzucić pełne skóry (oczywiście
kamizelkę z logo Towarzystwa na wierzch), zwłaszcza na taką
imprezę.
Dylemat p.t. "Czy mieć chłodno i wyglądać "mało motocyklowo",
czy gotować się propagując image odpowiedzialnego motocyklisty,
który nawet przy 30 st. C jadąc po bułki do sklepu za rogiem
wbija się w skórzany kombinezon" zostawiłem na później. Wszak
musiałem stawić się na "placu boju" kilka godzin wcześniej,
ubrany w ciuchy robocze, by wraz z innymi Orzełkami ogrodzić
teren taśmą i ogrodzeniem, które przywiozłem "na pace" mego
furgonu, oraz wygonić z terenu imprezy zaparkowane tam
samochody.
Po chwili mieliśmy ogrodzony, oznakowany i "odpuszkowany" plac
(z małym wyjątkiem - właściciel jednego samochodu nie przyznał
się do niego i ów katamaran stał na parkingu podczas trwania
imprezy, pomiędzy motocyklami).
Po krótkiej naradzie z innymi Orłami co do ubioru, zdecydowałem
się na założenie pełnych skór (i kamizelki z logo towarzystwa na
wierzch), po czym rozjechaliśmy się celem przebrania i
przyjechania z powrotem już na naszych ukochanych maszynach.
Na placu przed Kościołem miałem, wraz z Karolem pełnić funkcję
"parkingowego" i ustawiać motocykle przyjezdnych we względnym
porządku, jednak "ugadana" do pomocy przez Ks. Marka młodzież z
KSM-u doskonale poradziła sobie bez nas, więc mieliśmy luzy. Ba!
Nawet my byliśmy przez nich "ustawiani", przez co na własnej
skórze przekonaliśmy się, jak sprawnie przebiegał ten proceder.
Brawo!
Przybycie
i msza święta

Przed godz. 14:00 na placu zaroiło się od wszelkiej maści
maszyn, po czym wszyscy (mam nadzieję) udali się na Mszę Św.
Podczas Nabożeństwa miałem okazję usłyszeć jedno z lepszych
kazań w swoim życiu. Zadowoleniem napawała mnie również
frekwencja w Kościele, która dawała cień nadziei na to, iż jest
jeszcze dużo ludzi, którzy potrafią sie oprzeć wszechobecnej
propagandzie i "modzie" na świeckość.
Parada motocyklowa

Po mszy przyszedł czas na paradę ulicami Stoczka i okolic,
podczas której wraz z Karolem wyrwaliśmy ostro do przodu, aby
być na parkingu obok skwerka przed wszystkimi, gdzie mieliśmy po
raz drugi pełnić funkcję "kierujących ruchem" :) Po przyjeździe
okazało się, że parking jak i przyległa do niego ulica zostały
opanowane przez stunterów, którzy urządzili sobie trening przed
pokazem - jedną z atrakcji.
Stunterzy nie byli zbytnio zadowoleni, że podczas pokazu cały
parking będzie zastawiony motocyklami a im zostanie tylko
uliczka. Dali jednak wytyczne jak ustawić motory, by mieli
trochę miejsca na zawracanie, toteż tymi wytycznymi razem z
Karolem staraliśmy się kierować podczas "kierowania ruchem".
Kiedy na miejsce zjechały wszystkie motocykle z parady, dotarło
do mnie, że fucha "parkingowego", do której notabene sam się
zgłosiłem, to druga (po "dyspozytorze bigosu") najgorsza z robót
tego dnia. Kiedy jedzie na ciebie ok. 200 motocykli ciężko jest
sprawić, aby każdy Cię zauważył i zaparkował akurat tam, gdzie
ty tego chcesz. Na szczęście z pomocą znowu przyszedł KSM i
wszystko wyszło jakoś tak w miarę :)
No właśnie, a'propos 200 motocykli - frekwencja przerosła nasze
najśmielsze oczekiwania! Tak więc na parkingu mogliśmy podziwiać
całą masę chromowanej armatury, plastikowych szlifierek, golasów
i wszelkich innych wynalazków z caferacerami i wymyślnymi
trajkami włącznie.
"Były maszyny włoskie, amerykańskie , (Indian z 43r, Harleye i
ich dumni właściciele), polskie (m.in.
piękna SHL, Junak z koszem) i cała gama japońskich sprzętów."
Impreza na Placu
Tadeusza Kościuszki
Kiedy już wszyscy ładnie zaparkowali cała klubowa brać stanęła w
dwuszeregu do odśpiewania hymnu Stoczka i naszego Towarzystwa.
Wyszło to raczej mizernie, przynajmniej ja słyszałem tylko
siebie i Poldka (który śpiewał przez mikrofon). Następnie
mieliśmy okazję wysłuchać przemówień Prezesa STM "Orzeł" -
Poldka, oraz Pana Burmistrza Miasta Stoczka - Pana Ireneusza
Szczepanika, który zaszczycił nas swoją obecnością na imprezie.
Na zakończenie pobłogosławił nas nasz klubowy Kapelan Ks. Marek
i rozpoczęła się część rozrywkowa.
Pierwszą atrakcją był pokaz stuntu. Trzech motocyklowych
kaskaderów prezentowało swoje tricki, i choć wyraźnie widać
było, że przydałoby im się więcej miejsca, pokaz był wyśmienity.
Zgromadził zresztą niemałą widownię.
Następnie mogliśmy podziwiać zmagania motocyklistów w pięciu
konkurencjach:
- Jazda wolna - gdzie wygrał Pan na pięknej SHL
- Rzut oponą na pachoł
- Jazda z jajkiem na łyżce w zębach - gdzie po raz pierwszy w
życiu startowałem ja dając popis ofiarnego podparcia nogą i
oparcia przedniego koła o krawężnik na ósemce, co mnie
zdyskwalifikowało. ALE JAJKO DOWIOZŁEM W CAŁOŚCI!!!!!
- Trzymanie wału korbowego w górze na czas.
- Przeciąganie liny - Orły vs. Reszta Świata - ta konkurencja
była najbardziej emocjonująca i przyciągnęła ogromną publikę.
Wielkie uznanie dla Poldka, który świetnie się sprawdził w roli
komentatora i kibica zagrzewającego do walki. Po ciężkim
pojedynku zwyciężyły Orły, za co dostali nagrodę - skrzynkę
piwa.
Po tych, trwających kilka godzin wydarzeniach, zakończyła się
część oficjalna i wszyscy udaliśmy się na kolację i imprezę przy
muzyce w Ośrodku rekreacyjno – Sportowym "Izydory". Co tam się
działo nie będę opisywał... myślę, że wystarczy powiedzieć, że
zabawa była przednia :) No i przygrywał nam na żywo zespół "Summer",
którego członkiem jest Orzełek Krzysztof :)
W moim (i nie tylko) odczuciu impreza była przednia, zarówno pod
względem atrakcji (a mamy do czego porównywać, wszak tydzień
wcześniej gościliśmy w Siedlcach) jak i organizacji - "zgrzyty"
organizacyjne były znikome m.in.
na moment zabrakło talerzy do
bigosu i śmietniczek by je wyrzucać, mały chaos na parkingu
;););)
Z tego miejsca chciałbym podziękować Kierownictwu Towarzystwa za
docenienie moich zapędów pisarskich i zlecenie napisania mi tej
relacji. Dziękuję też wszystkim Orłom, z którymi przygotowywałem
i bawiłem się na tej imprezie. Było dla mnie wielką
przyjemnością i zaszczytem uczestniczyć z Wami w tym wydarzeniu.
Myślę, że najlepszym potwierdzeniem tego, że możemy sobie
wzajemnie pogratulować, są słowa człowieka, który przyszedł z
rodziną na skwerek obejrzeć atrakcje, i które przez przypadek
usłyszałem.
Słowa te poprzedzone były przepełnionym zachwytem pokiwaniem
głową. Brzmiały one mniej więcej (pomijając wyrazy, których nie
wypada tu pisać): "Echhh.... szkoda, że nie mam motoru...
Kamil
Podziękowanie
W imieniu
Stoczkowskiego Towarzystwa Motocyklowego "Orzeł" pragniemy
bardzo serdecznie podziękować władzom Miasta i Gminy
Stoczek Łukowski wszystkim sponsorom naszej imprezy,
KSM-owi, strunterom, a przede wszystkim
motocyklistom którzy tak licznie przyjechali do Stoczka
Łukowskiego w tę piękną sobotę.
Zarząd STM
"Orzeł"

IV
Ogólnopolska Wystawa Motocykli i Skuterów

Co robi motocyklista zimą? Hmmm, na przykład tłumi tęsknotę za
jazdą czytaniem prasy motocyklowej, portali internetowych czy
słuchaniem akcesoryjnych wydechów na youtube zastanawiając się,
który będzie najlepszy do jego maszyny... Nie mogły zatem uciec
uwadze motocyklisty wszechobecne w branżowej prasie i portalach
reklamy o mającej się odbyć w Warszawie, w dniach 2-4 marca IV
Ogólnopolskiej Wystawie Motocykli i Skuterów.
Tak więc, kiedy tylko zobaczyłem owe reklamy, głodny
motocyklowych przygód, od razu zacząłem planować wyjazd na
omawianą imprezę.
Na wystawę postanowiłem udać się ostatniego dnia targów, czyli w
niedzielę 4-go marca. W dniu wyjazdu byłem już cały w
skowronkach, gdyż - pomimo iż jechałem samochodem - pogoda była
super (ok. 5st. C na plusie i bardzo słonecznie), a ja dwa dni
wcześniej już zacząłem sezon (tak tak!! 7 stopni ciepła i słońce
zachęciły mnie do przewietrzenia sprzęta i pojeżdżenia jeszcze
na zeszłorocznym paliwie i oleju :). Poza tym przekonałem się,
że w Stolicy sezon już rozpoczęty na dobre - po drodze
naliczyłem chyba ze 30 motocyklistów, skutkiem czego przestałem
przejmować się ludźmi, którzy dwa dni wcześniej w Stoczku pukali
się w czoło, kiedy ich mijałem jadąc motocyklem. Teraz już
jestem pewny, że to właśnie oni są nienormalni :)
Po drodze na wystawę przyświecał mi taki cel - zapoznać się
bliżej z nowościami "made in Europe", bo o ile z japońskimi
maszynami miałem ostatnio sporo styczności, o tyle nowości spod
znaku Ducati i BMW nie było mi jeszcze dane dokładnie "obmacać".
Głównie byłem ciekaw czy polski importer Ducati sprowadzi na
wystawę tegoroczną sensacyjną nowość - sportowe 1199 Panigale,
oraz chciałem bliżej zapoznać się z zachwalanym pod niebiosa
przez branżową prasę niemieckim supersportem BMW S1000RR.
Ku mej uciesze, już przy wejściu na wystawę stały dwa BMW
S1000RR w specyfikacji torowej. Dalej można było zapoznać już
"cywilną" wersję bawarskiego supersporta. Oczywiście dokładnie
go obejrzałem i "przymierzyłem się". Motocykl bardzo smukły,
pozycja mocno pochylona, podnóżki dość wysoko - rasowy
sportowiec. Pozostałe beemki - no cóż... oczywiście, te
motocykle są bardzo chwalone, bardzo zaawansowane technicznie,
ale w porównaniu z japońską konkurencją horendalnie drogie i w
moim odczuciu stylistycznie przypominają bardziej wariację
twórców "Gwiezdnych Wojen" na temat miksera kuchennego, aniżeli
motocykl.
Dalej mieliśmy stoisko Ducati, na którym miła niespodzianka - na
obrotowym podeście stała sobie nowość - 1199 Panigale S.... bez
lusterek (?). Podejść i usiąść chyba nie pozwalali, bo każdy się
gapił, ale nikt nie wchodził na podest. Może to i dobrze, bo
patrząc na cieniutki tylny stelaż z siedzeniem i malutki zadupek
to pod ciężarem moich 90kg mogłoby się to w cholerę połamać ;)
Jak widać, mamy trend by odchudzać motocykle nie tylko wagowo,
ale i optycznie... Nie obraziłbym się gdyby owiewki w Panigale
były nieco "masywniejsze", jednak i tak uważam, że motocykl jest
piękny. Moc 195km na 188kg wagi (zalany płynami) robi wrażenie,
podobnie jak przytłaczająca ilość elektroniki... i cena - ponad
80 000zł za podstawową wersję. Dla mnie równie fajny był
ustawiony nieopodal pojemnościowo mniejszy i bardziej przystępny
model 848 pomalowany w czarny mat - tutaj można już było siadać
i dotykać :) Radocha nie z tej ziemi :)
Miłośnicy armatury też nie mieli powodów do narzekań - nieopodal
firma Liberator prezentowała nowości na rok 2012 ze stajni HD,
gdzie był dość duży tłok. Na uwagę zasługiwał nowy HD sportster
w stylu retro - opony z białym rantem, chromowane szprychy
itp... Stoiska japońskich potentatów również opiewały w całą
gamę ociekających chromem, kultowych modeli cruiserów. Dalej
można było obejrzeć wyścigową Hondę startującą w MotoGP,
dosiadaną przez Casey'a Stonera. Mi chyba najbardziej przypadł
do gustu tegoroczny Fireblade - zarówno pod względem
stylistycznym, jak i pod względem pozycji jeźdźca. Super!
Specjalnego omówienia wymaga nowa Honda VFR 1200, którą również
widziałem po raz pierwszy. Oglądam sobie, siadam i jest pełen
wersal, dopóki pod palcami lewej dłoni nie poczułem, że coś jest
nie tak.... patrzę i oczom nie wierzę - ktoś zajumał klamkę
sprzęgła!!! Jak się później okazało mamy tu do czynienia ze
swoistą "sekwencyjną skrzynią biegów", która może zmieniać
przełożenia w trybie automatycznym, jak i manualnym za pomocą
malutkich łopatek umiejscowionych przy lewej manetce. I klamki
sprzęgła nie ma fabrycznie. Nie wiem czy to ukłon w stronę
leniwych, spasionych Amerykanów, czy sposób na bardziej
efektywną zmianę przełożeń - ja mimo wszystko uważam się za
osobę fizycznie i umysłowo pełnosprawną i tak jak od zmielonej
papki wciąganej przez rurkę wolę zjeść schabowego nożem i
widelcem, tak wolę zmieniać przełożenia klasyczną dźwignią za
pomocą ruchu lewej kostki z przyjemnym metalicznym "klikiem",
niż za pomocą jakichś plastikowych pizdryków trącanych dwoma
palcami. I tyle. Równie ciekawe i duże stoisko jak Honda miał
brytyjski Triumph. Swoje nowości zaprezentowało też Suzuki i KTM...
zabrakło Kawasaki, a szkoda bo chętnie obejrzałbym nowe ZZR 1400
i aktualną ZX-10-tkę.
Na wystawie mieliśmy kultowe polskie marki Romet (która, co
ciekawe zaprezentowała oprócz motocykli i skuterów mały samochód
z napędem elektrycznym) i Junak. Oczywiście bogata paleta modeli
obydwu producentów posiada chiński rodowód przez co wiele osób
uważa to za profanację kultowej marki (zwłaszcza jeśli chodzi o
Junaka). Ja jednak do nich nie należę. W obecnej sytuacji małe
są szanse na opracowanie od podstaw polskiego silnika i
polskiego motocykla, który mógłby być godnym kontynuatorem
legendy Junaka. Dlatego powinniśmy się cieszyć, że ktoś w ogóle
kontynuuje istnienie tych polskich marek, a wspieranie go być
może pozwoli na rozwinięcie działalności o produkcję niektórych
podzespołów w Polsce - a firma Almot (właściciel marki Junak)
twierdzi, że ma takie plany. Może nawet w przyszłości wyniknie z
tego coś więcej, jak wspomniane opracowanie całkowicie polskiej
maszyny. Tak trzymać! A propos polskich maszyn, to na stoisku
firmy Almot prezentowana była perełka polskiej myśli technicznej
- Munch Mammut. 2-litrowe 260 konne bydle robi niesamowite
wrażenie. Zbudowany w 2001 przez Polaków na zlecenie Niemców,
niestety nie wszedł do produkcji... Warto poczytać o nim więcej
w internecie. Na opisanie wszystkich stoisk nie starczyłoby mi
sił i czasu, gdyż było tego dużo, dużo więcej. Z ciekawostek
warto wymienić prezentacje marek zza wschodniej granicy - Minsk
i Ural. Poza tym, pomimo iż wszelkie trajki uważam za
nieporozumienie, bardzo wpadł mi w oko trójkołowiec Can-Am
Spyder (w sportowej wersji)... tutaj dwa koła są jednak z
przodu, a nie z tyłu, jak w klasycznej trajce. Nie zabrakło też
motocykli polskich stunterów, ogromnego stoiska Shoei, outletu
firmy Intermotors i całej masy potencjalnych prezentów
komunijnych jak skutery i motorowery Zipp, Benzer itp. Były też
prezentacje zespołów wyścigowych, firmy tuningowe oraz oferujące
różnorakie akcesoria, od kasków i ubrań po mini garaże na
motocykl.
Podsumowując - impreza była doskonałą okazją by miłośnik
motoryzacji mógł w jednym miejscu obejrzeć i porównać tak wiele
maszyn. Długo myślałem, czy zaliczyć na plus dużą ilość
urodziwych hostess, które jakby nie było, swoimi wdziękami
skutecznie odwracały uwagę od prezentowanego asortymentu. Myślę
jednak, że jest to plus, zwłaszcza dla osób, które nie
interesują się motoryzacją, a na wystawie znaleźli się
przypadkowo (np. jako osoby towarzyszące) - zawsze mieli na czym
"zawiesić oko" :)
Kamil

Turniej
sportowy Towarzystwa "Orzeł"

6 stycznia 2012r
o godzinie 20.00 członkowie rodziny i sympatycy
Towarzystwa Motocyklowego "Orzeł" postanowili rozruszać trochę
mięśnie i spotkali się na sali gimnastycznej Zespołu Oświatowego
w Starej Prawdzie. Po krótkiej rozgrzewce rozpoczęliśmy mecz w
piłkę siatkową. Walka była zacięta a drużyna przegranych
stawiała 2 2l cocacole . W siatkę lepszą techniką popisali się
mężczyźni . Wygrali lepsi. Zmieniliśmy dyscyplinę na piłkę
nożną.
W "nogę"
najlepiej zagrały kobiety było na co popatrzeć. Akcje były
szybkie i widowiskowe a parady bramkarzy piękne i skuteczne.
90 minut gry jak
na pierwszy raz powinno wystarczyć. Z korespondencji
telefonicznej następnego dnia można było wywnioskować że wszyscy
uczestniczący w tych "zajęciach cielesnych" przeżyli.
Potrzebna będzie
"powtórka z rozrywki" bo niektórzy motocykliści się upominają.
Warto podkreślić na koniec że zawody były inicjatywą kolegi
Darka Wicińskiego za co mu serdecznie dziękuję.
Następnym punktem
naszych spotkań będzie kulig. Nie wiadomo tylko czy tej zimy.
Poldek

|