|


„NAPISane
z pamięci”
Jest taki
napis pomiędzy napisami
Na stoczkowskiej wojennej kwaterze
Przed którym drzewa pełnią wartę z honorami
Wiatr przysięgi zamienia w pacierze
Każdy kamień recytuje jak elegię na odejście
Słowackiego przepis na szczęście
Ojczyznę w duszy schować i wywieźć ze Lwowa jak skarb
najcenniejszy wśród pamiątek z dzieciństwa... Potem wiecznie
uciekać przed szarością codzienną, by kolorów Europy nauczyć się
na pamięć i nie tęsknić. Ołówkiem i piórem uwieczniać historię –
dla sztuki, dla tradycji, dla siebie... Bez niepotrzebnej dumy.
Wstać i iść. I przejść do historii. To zupełnie niezły wzór na
rozpisanie życiorysu według herbertowskiego przepisu na
niepodległość. Ale jest takie miejsce , taki dom, wpisane ręką
Bożego Architekta w krajobraz Podlasia, gdzie Pan Cogito
przysiada na progu i milknie, zasłuchany w kapitańską opowieść o
Ojczyźnie.
Nie pamiętam tych, którzy w tym domu mieszkali. Nie pamiętam ich
twarzy, spotkania z nimi na ulicy, ale znam ten dom, jego duszę
i tych wszystkich, których głosy
i obrazy wypełniały jego wnętrze. Do mojego miasteczka prowadzi
wiele dróg. Z każdej strony w bramie stoi jakaś historia.
Miejscu, które na mapę wpisało się dzięki biskupom poznańskim
król Zygmunt Stary nadał prawa miejskie. Na polach i w lasach
jeszcze słychać echa rewolucyjne – od szubienicznego pola do
pola bitwy z 14 lutego 1831 i zbiorowej mogiły powstańców
styczniowych. Dokądkolwiek zaniosą mnie nogi, w którykolwiek
czas skieruję myśl, tam wszędzie ślady Sybiraków, Ułanów,
Partyzantów... rzemieślników, nauczycieli, artystów...
zwyczajnych wielkich ludzi. Nie wszyscy doczekali się pomnika,
choć pomników tutaj nie mało. Ale to wcale nie pomnikowe napisy
świadczą wyłącznie o wartości nazwiska. To, co najcenniejsze,
wpisało się w pamięć – żywą, prawdziwą, szlifowaną jak diament
przez kolejne pokolenia.
W centrum miasta króluje gen. Dwernicki, listopadowy bohater. W
sercu miasta dowodzi kpt. Henryk Nowosielski – partyzant,
rzemieślnik, nauczyciel i artysta... – zwyczajny dobry człowiek.
Tuż przy ulicy, pomiędzy nowymi domami, jest małe podwórko. Na
nim warsztat i dom za żelazną bramą. Takie same od stu lat.
Nieodmiennie sprawia wrażenie cennego pudełka z pamiątkami
rodzinnymi, które przechowują kolejne pokolenia pomiędzy
nowoczesnymi drobiazgami. W oknach warsztatu przeglądają się
ludzie, patrzą sobie w oczy
i w sumienia. Za tymi oknami śpi historia – mieszka tajemnica.
Ten mały warsztat to własność pana Henryka. Mechanik, ślusarz,
mistrz w swoim zawodzie tutaj dorastał i tu pracował.
W tym maleńkim domu mieszkał całe życie. W życiorysie, który sam
napisał, całą niezwykłość swoich dni ubrał w proste słowa, bez
buty bohaterskiej. Spomiędzy jego zdań wyłania się skromność,
wierność i umiłowanie swojej Ojczyzny – tej małej i tej
wielkiej.
Może to dzięki temu miejscu osoba Kapitana Nowosielskiego to
jedyne w swoim rodzaju genius loci. O wszystkim, co było dla
niego najważniejsze mówią dokładnie obie sentencje (Juliusza
Słowackiego i Moniki Mikołajczuk), jakie autor umieścił na
początku autobiografii: „Szczęśliwy, kto nigdy z oczu / komina
ojcowskiego nie straci, / kto jak liść zwiędły padnie u stóp
drzewa, / na którym wyrósł” Prawda i wierność korzeniom, to w
życiu winno być najważniejsze. Bądźmy świadkami prawdy
zakorzenieni w tradycji swoich małych ojczyzn, bądźmy
przywiązani do ziemi wrażliwi na słowo polskie i na Boga. Matka,
Ojciec, Ojczyzna pisać trzeba dużymi literami. Przed wojną
Henryk Nowosielski służył w 4-tym batalionie pancernym. W 1939
roku uczestniczył w wojnie obronnej. W czasie okupacji pracował
we młynie, którego właścicielami byli Żydzi. Tam pracował jako
mechanik. Był zaprzysiężonym członkiem AK. Z jego wiedzy i
umiejętności korzystali uczniowie przygotowujący się do zawodu -
członkowie Armii Krajowej. Młyn był miejscem zgrupowań i
szkoleń. Nowosielski przyjął pseudonim „Vickers”, co idealnie
pasowało do pełnionych przez niego obowiązków. Swoją
zapobiegliwością, sprytem i kreatywnością wspierał działania
Kasantów z Jaty. Do „koszar” partyzantów z podłukowskiego lasu
(miejsca, gdzie nigdy nie stanęła stopa niemiecka), dostarczał
broń i pełnił funkcję łącznika oraz instruktora jazdy na
motocyklu. W 1944 roku wstąpił do II Armii WP i służył do końca
wojny. Dzięki temu uniknął losu niejednego ze swoich kolegów.
Być może nikt nie poczyta mu tego za zasługę, ale nikt też nie
krzyknie, że jest winny. Bo miał po co i dla kogo żyć. Bo
jeszcze wiele pomników trzeba było postawić. Bo ktoś przecież
musiał pamiętać i o tym wszystkim opowiedzieć. Szczęśliwi ci,
którzy mieli zaszczyt go spotkać i słuchać. Tyle było dni
przedwojennych, które należało ocalić i kontynuować to wszystko
co wtedy rozpoczęte. Dlatego, tak jak przed 1939 rokiem, tak i
po wojnie udzielał się społecznie na terenie Stoczka i gminy.
Bardzo aktywnie działał w OSP i w miejscowym teatrze.
Wyreżyserował wiele spektakli, w których aktorami byli
przedstawiciele wszystkich warstw społecznych miasteczka. W
latach pięćdziesiątych był przez moment nauczycielem zawodu w
stoczkowskiej szkole zawodowej. Autorytet dla młodych, dla
rówieśników kompan i przyjaciel, a pomiędzy wczoraj a jutrem –
kustosz i konserwator, strażnik niepodległości. Chronić
tradycję, pamiętać historię i opiekować się domem ojców to
zadania jakie sobie wyznaczył pan Henryk – obdarzany szacunkiem
i sympatią przez wszystkich. I to dla tych wszystkich żył i
pracował. Bezinteresownie. Bez mobilizacji, bez oczekiwania na
nagrodę i oklaski. Współredagował pierwsze numery „Zeszytów
Stoczkowskich”, poświęconych historii miasta. Niestrudzony
animator życia kulturalno-rozrywkowego. I nie potrzebował do
tego alkoholu ani papierosa. Nie było żadnej uroczystości, w
której nie brałby udziału Henryk Nowosielski – niezmiennie ten
sam – od święta kapitan WP w galowym mundurze i oficerkach, na
co dzień w charakterystycznym berecie kłaniał się z uśmiechem
ludziom i ziemi na dobry dzień i na wieczór dobry.
Nikomu nie odmawiał pomocy. Często też materialnej. W czasie
okupacji jako jeden
z pierwszych zaopiekował się przywiezionymi do Stoczka Dziećmi
Zamojszczyzny.
Z jego inicjatywy w mieście „rozkwitły” pomniki: „Ostoi”, pomnik
gen. Dwernickiego
w centrum, Krzyż POW z 1918 r., pomnik rodziny Śnieżków w
Starych Kobiałkach i Adama Nenckiego – członka AK - przy dworku
w Zgórznicy. Własnym kosztem wyremontował krzyż metalowy na
Kulaku, w miejscu gdzie zginęło kilku ułanów z bitwy pod
Stoczkiem. Ukoronowaniem jego działalności patriotycznej –
AK-owskiej – była budowa kwatery wojennej na miejscowym
cmentarzu – 31 sierpnia 1996 roku. Nikt w Stoczku społecznie nie
zrobił tyle dla miasta, kościoła i okolicy jak Henryk
Nowosielski. Chociaż nie brak i dzisiaj innych zaangażowanych
osób. Tylko kto by dziś chciał, tak bez pieniędzy, bez wielkich
podziękowań i sławy, zrobić cokolwiek dla ludzi i miejsca. Wbrew
modzie „na bogato”, zawsze przeciwko głupocie innych (także
władzy). Zdyscyplinowany i konsekwentny w działaniach wymagał
bardzo wiele – od siebie i otoczenia. Pozostawił po sobie trwały
ślad. Niezatarty napis na kamieniu pamięci. Gdzie jesteś
Kapitanie? Gdzie Cię szukać dzisiaj? Bez ciebie zegar na wieży
kościelnej jakoś gorzej działa, liche Betlejem w kościele
straciło swoją ruchomość. Czy nam jeszcze zaśpiewasz i zagrasz?
Kto doradzi i usłyszy, że dzieje się krzywda? Potrzeba nam
dzisiaj Twojego autorytetu… może jak nigdy przedtem…. Sporo w
nas trzeba naprawić i wzmocnić.
Na progu domu przysiadł Pan Cogito. Wpatrzony w okna małego
warsztatu przygląda się ludziom. Może usłyszysz, jak do Kapitana
szepcze serdecznie:
„gdy wyschnie źródło gwiazd/ będziemy świecić nocom
gdy skamienieje wiatr/ będziemy wzruszać powietrze” …
Milena Kwiatkowska

|